niedziela, 2 grudnia 2018

Od Akroteastora do Kiirana

  Morteo próbował się wyplątać ze swojej szaty, ciągniętej z uporem przez psa, nie zrzucając jej, jednak gdy jego bezsensowną szarpaninę przerwał ludzki głos... postanowił zrezygnować. Zrzucił płaszcz, obnażając nagie ciało humanoida o nadprogramowej liczbie ramion, wystających żebrach, pierzastym płaszczu, wilkołaczych nogach oraz podejrzenie wyglądających, różanych cierniach, sunących po ciele. Jego okolona burzą włosów czaszka spojrzała ponuro na awanturnika, który desperacko usiłował uprzykrzyć mu dzień.
- NIE JESTEM TAKIEGOŻ ZDANIA - powiedział, prostując się do swojego prawdziwego rozmiaru, i strzepując z ramion niewidzialny pył. - CÓŻE JEST MOJĄ SPRAWĄ, POZOSTAJE MOJĄ SPRAWĄ.
- Posłuchaj, magiczna ekscelencjo - mężczyzna ruszył w kierunku stwora zdecydowanym krokiem. - Może i twoja sprawa jest twoja sprawą, ale w momencie, w którym olbrzymi tygrysojaszczur z piekła rodem atakuje miasto to przestaje być tylko twoją sprawą, a staje się sprawą bezpieczeństwa publicznego. I za przeproszeniem waszej tchórzliwej ekscelencji, nie możesz pozwalać bestii pustoszyć miasta!
- CHŁOPCZE, JESTEŚ ZA MŁODY O HERUN WIOSEN, AŻEBY PRAWIĆ MI MORAŁY - oznajmił Akroteastor, wpatrując się nieruchomo w młodzieńca. - JEŻELI DOŻYJESZ WIOSEN PIĘĆDZIESIĘCIU POROZMAWIAMY O WŁAŚCIWEJ POSTAWIE WOBEC KREATURY, EKSTERMINUJĄCEJ MIASTO. CO RACZEJ ZDAJE MI SIĘ BYĆ WĄTPLIWYM.
- Może. Może masz rację - przyznał tamten. - Co jednak nie oznacza, że można zrzucać swoje problemy na innych.
- JEŻELIŚ RZEKŁ WSZYSTKO, COŚ MIAŁ DO POWIEDZENIA W TYM KARZUSIE, BĘDĘ SIĘ JUŻ ZBIERAŁ - oznajmił Morteo, odwracając się na pięcie... i natykając prosto na włócznię strażnika miejskiego.
- Tu jesteś, potworze - syknął tamten.
  Liivei uniósł wszystkie swoje ręce do góry.
- CÓŻ RZEC, TU JA... - nie do kończył zdania, tylko odskoczył desperacko w bok, chcąc przedostać się przez portal jak najdalej, jednak ku swojemu zdziwieniu opadł na ziemię dokładnie tam, gdzie każdy niemagiczny śmiertelnik by upadł. Ostry koniec włóczni został skierowany prosto w jego czaszkę. Morteo przełknął ślinę. Dopiero teraz poczuł, że z jakiegoś powodu jego magia pozostaje nieaktywna i jedyne, na czym mógłby polegać były jego kły i pazury... niezbyt skuteczne, gdy ktoś akurat mierzy w jeden z twoich słabych punktów bronią, przystosowaną do takich sytuacji.
- Nie ruszaj się - syknął strażnik.
- ANI BYM ŚMIAŁ - mruknął Akroteastor, na końcu którego pola widzenia pojawiły się dwie postacie - AWANTURNIKA, KTÓREGO WROBIŁ W POKONYWANIE DEMONA I EWIDENTNIE DRUGIEGO STRAŻNIKA, KTÓRY JEDNAK ZAMIAST DZIERŻYĆ WŁÓCZNI TRZYMAŁ BUŁAWĘ, OTOCZONĄ EWIDENTNIE MAGICZNĄ AURĄ.
  Morteo poczuł kopnięcie w bok i został obrócony na brzuch, po czym poczuł, jak kolano gwardzisty wbija mu się w plecy, a ręce są wykręcane do tyłu.
- Masz dodatkową parę kajdan? - zapytał niewidoczny dla Liiveia gwardzista swego towarzysza.
- Mam trochę sznura - oznajmił tamten, a po chwili Morteo poczuł drapiący splot na swoich nadgarstkach. - Twoje zasługi młodzieńcze muszą zostać wynagrodzone. - Drugi strażnik najwyraźniej stracił zainteresowanie jeńcem i skupił się na awanturniku. - Dzięki tobie udało się pojmać niebezpiecznego, piekielnego sługę, który chciał sprowadzić na świat wieczną ciemność.
  Akroteastor przewrócił oczyma. W tamtej chwili zyskał pewność, że drugi strażnik jest tak na prawdę kapłanem, a właściwie czymś w rodzaju kapelana gwardii. Ludzie tego typu zawsze go irytowali swoim zadufaniem w moc swoich bogów, czystość, nienawiść do ciemnych wymiarów i zamknięte umysły. Już sam fakt, że służyli bogom, którzy zawsze tak skutecznie swoją mocą i chwałą zagłuszają bogów zagłady napawał serce Morteo, choć nigdy w życiu by się do tego nie przyznał, zazdrością.
(Kiiran? XD)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz