piątek, 21 grudnia 2018

Od Heleny do Vincenta

Helena nigdy nie sądziła, że kiedykolwiek z własnej woli uda się w teren, żeby załatwiać własną brudną robotę sama. Otóż posiadała pieniądze, którymi byłaby zdolna zapłacić wyłuskanemu z szarej tłuszczy plebejuszowi, który z pewnością chętnie poszedłby nadstawiać karku za parę nędznych groszy rudowłosej medyczki. Mimo pozornej prostoty tej metody, od czasu do czasu zdarzało się jej jednak zawodzić. Po pierwsze, najpierw należało oddzielić niewychowane psy od pozbawionych kompetencji ignorantów - najczęściej analizowana osoba należała do jednej i drugiej grupy jednocześnie, co było pomocne w procesie dyskwalifikacji jednostek, którym jakiejkolwiek pracy zlecać się nie powinno. Po drugie, nienawidziła się targować. Nie miała na to czasu. I po trzecie, zwyczajnie nie znosiła wdawać się w rozmowy, które przeciągały się, mimo że elokwentny mówca bez trudu zamknąłby całą argumentację strony przeciwnej w pięciu zdaniach.
Kobieta wsunęła dłonie w kieszenie długiego płaszcza, kiedy para rękawiczek zaczęła przestawać jej wystarczać. Przed nią las, za nią las, i po bokach - piętrzące się w górę sylwetki różnych gatunków drzew, po których gałęziach co jakiś czas, o zgrozo, przemykało jakieś zwierzątko. Przesunęła lewy rękaw do twarzy, jakby przez próbę złapania oddechu przez materiał mógłby pomóc jej się ogrzać. Szukała rozsianych po lesie skałek, na których wzorem bluszczu rosła pewna roślina, która sama w sobie była nic nie warta, jednak jej obecność wskazywała na zawartość rzadkiego minerału w osadzie, który oblepiał kamień. Z początku zamierzała wysłać w tym celu kogoś, komu aktualnie bardzo zależało na pieniądzach, jednak kiedy osoba, na której łaknienie zysku bardzo liczyła, nie zjawiła się w miejscu umówionego wcześniej spotkania, była tak wściekła, że wbrew własnym uprzedzeniom wobec dzikiej przyrody, postanowiła zdobyć minerał sama - dla dobra nauki. Las posiadał dwie podstawowe zalety: pierwszą, czyli to, że nie śmierdział jak miasto; drugą, czyli pozwalał na zrzucenie maski, na klnięcie od czasu do czasu, zatrzymanie się tu i ówdzie, by przyjrzeć się czemuś tak trywialnemu jak poletko stokrotek czy napicie się wody ze strumienia. Mimo to, z tyłu głowy drobnej i słabej fizycznie kobiety cały czas pozostawało to, że jeśli napotka kogoś na swojej drodze, będzie musiała stać się sobą z powrotem lub… najpewniej zginie, bo jeśli faktycznie byłby to zbójca, to w lesie nie miałby kłopotów z pozbyciem się ciała. Helena przeklęła w myślach swoją nieuwagę, kiedy praktycznie wypadła prosto na obcego mężczyznę, który wyglądał na dość zaskoczonego. Jego pytanie dodatkowo kazało jej cofnąć się dwa kroki, a sympatyczny ton, jakim ten je zadał, sprawił, że jej mięśnie stężały.
Mogłabym zadać dokładnie to samo pytanie - wyciągnęła prawą dłoń z kieszeni, lewą opierała o skórzaną torbę przewieszoną przez jej ramię.
Nie wyglądała na zadowoloną ze spotkania. W rzeczywistości, była bardzo niezadowolona, bo chętnie byłaby w domu, zamiast błąkać się po lesie i w dodatku natrafiać po drodze na jakiejś nienazwane recydywa z tatuażami. Podróżnik, myśliwy, sekciarz sprawiał wrażenie zaskoczonego. Jego wyraz twarzy zdradzał przede wszystkim to, że Helena znalazła się w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie. W rzeczywistości, w momencie, w którym przestał być sam, ochota na grzebaniu w leśnej ściółce znacznie osłabła.
Moja wizyta pokrzyżowała ci plany…? - Helena przetarła okulary wolną ręką, widząc brudne ręce maga.
Vincenty splótł je na piersi, jakby chcąc pokazać, że nie było nic zdrożnego w tym, że przed chwilą ciężko pracował. Ponieważ pracował, tak?

<Vincenty?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz