Obie dziewczyny były przygotowane na odparcie ataku, jednak kokon się nie poruszył. Lexie spojrzała na swoją panią.
- Proszę się odsunąć wasza wysokość - poprosiła. - I być gotową na zamrożenie kokonu... spróbuję go strącić, żebyśmy mogły się przekonać, co jest w środku.
Mirajane pokiwała głową i odsunęła się nieco. Gwardzistka stanęła w rozkroku, wygięła swoje ciało do tyłu i cisnęła włócznią, jakby ta była ledwie oszczepem. Drzewce przecięło powietrze i wbiło się w podstawę kokonu, który się zakołysał, ale nie spadł. Po chwili broń strażniczki spadła na ziemię, a z dziury, którą zrobiła w jedwabnej powłoce na obie dziewczyny spojrzało białko ludzkiego oka.
- Lexie, ja chyba poznaję tę twarz... - Mirajane stała się nawet bardziej blada, niż przed chwilą.
- Ja też, pani - przyznała gwardzistka i zamilkła na chwilę ponuro. - Pani, sprawdźmy lepiej jak wygląda sytuacja w sali tronowej.
Księżniczka pokiwała głową i ruszyły powoli, pozostawiając za sobą coraz szerszą, lodową ścieżkę. Gwardzistka zabrała po drodze swoją włócznię z posadzki. Upadek na szczęście nie wyrządził jej większej szkody, za co była wdzięczna solidnej robocie zamkowego kowala.
Osoba, którą wcześniej znalazły zamkniętą w kokonie była generałem zamkowej straży. Idąc w milczeniu do głowy Lexie przychodziły coraz to nowe wspomnienia, związane z tym mężczyzną. Był dość surowy, dużo krzyczał, jednak był dobrym gwardzistą i znał się na rzeczy. Mimo swojego wieku nie ustępował umiejętnościami w walce żadnemu ze swoich podwładnych. Prawdopodobnie mógłby nawet równać się z Mer... to, co go zabiło musiało być od niego dużo silniejsze. Kokony... gwardzistka zastanawiała się, co to może znaczyć, jednak nie była specjalnie obeznana w stworzeniach, występujących na ternach Leoatle. Zresztą ten zapewne musiał przybyć skądinąd, gdyż raczej istota, robiąca tak duże kokony rzuca się w oczy, co dodatkowo utrudniało sprawę.
Im były bliżej sali tronowej, tym więcej kokonów zwieszało się z powały korytarzy. Gwardzistkę przeszedł nieprzyjemny dreszcz po plecach. Gdyby nie uciekła z księżniczką zapewne sama wisiałaby w jednym z nich, a jej wysokość... spojrzała z ukosa na swoją panią. Czy jej rodziców również spotkał ten los? Mirajane chyba nawiedzały podobne myśli, bo im bardziej zbliżały się do sali tronowej, tym szła wolniej, jakby bojąc się ujrzeć to, co tam zastanie.
- Wasza wysokość, jeśli nie chcesz, możemy się wciąż jeszcze wycofać - powiedziała cicho Lexie, gdy stanęły przed wrotami do głównej sali.
- Zaszłyśmy już za daleko, by się wycofać - powiedziała cicho księżniczka, choć w jej głosie pobrzmiewał strach. Lexie pokiwała głową. Odetchnęła i wyprostowała się nieco. Odgoniła strach w najdalsze zakamarki świadomości i pchnęła wrota.
Wnętrze sali tronowej wyglądało tak, jakby dopiero co z niego wyszli. Chorągwie wisiały na ścianach na swoich miejscach, długi, czerwony dywan ciągnął się od tronu, aż do stóp przybyszek. Nie było też nigdzie śladów kokonów. A na samym końcu sali, tuż przy samym tronie stał doskonale znany obu kobietom mężczyzna.
- Ojcze?! - Mirajane wyglądała na zszokowaną.
Postać nie odpowiedziała. Nie poruszyła się.
- Wasza wysokość... - powiedziała cicho Lexie do swojej pani - coś jest nie tak z jego wysokością. Zalecam ostrożność.
(Wasza wysokość? Pozostawiam tobie tą jakże wzruszającą scenę ponownego spotkania xD)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz