Spojrzałem przez kraty na tor. Psy wokół mnie ujadały podekscytowane. Ja czekałem, wypatrywałem swojej zwierzyny, przestępując z łapy na łapę. Czekałem podniecony myślą o pościgu. Słyszałem gwar ludzi, czułem ich pot, zapach jedzenia z trybun. Zacząłem skamleć nie mogąc poradzić sobie z tymi emocjami. Usłyszałem dźwięk zapowiadający rozpoczęcie gonitwy, a chwilę potem dzwonek i mechanizm podnoszący kraty. Wystartowałem od razu, skupiając cały swój wzrok na uciekającym aporcie. Nie zwracałem uwagi na biegnące za mną psy, na ich ujadanie, na wrzawy i krzyki z trybun. Po prostu biegłem. Odbijałem się od ziemi, kolejnymi susami zbliżając się do swojej ofiary a tym samym mety. Zostawiałem za sobą tumany kurzu. I nagle usłyszałem dyszenie obok siebie. Zastrzygłem uszami i kątem oka spojrzałem na rywala. Nie znałem tego psa, ale był już w połowie mojej długości. Zebrałem się jeszcze mocniej. Nie dam mu wygrać, nie może mnie prześcignąć. Cała widownia, wraz z komentatorami skupiła się na naszej dwójce. Szliśmy łeb w łeb... Poczułem strach i niepewność, ten pies był bardzo szybki. Przez głowę przeszła mi myśl jak pan zareaguje kiedy przegram. Przyspieszyłem jeszcze bardziej. Meta~! Widzę ją, dam radę. Nie dogoni mnie, już trzy czwarte długości...!
Przegrałem... Zdążyłem się podnieść aby zająć drugie miejsce. Ale ja przegrałem... Spojrzałem na zagłębienie w ziemi, o które się potknąłem. Już miałem tam biec kiedy właściciel tego psa stanął w tamtym miejscu. Zakrył to! Usłyszałem gwizd. Odwróciłem głowę w stronę pana. Podszedłem z nisko zwieszoną głową. Podkuliłem też ogon, który i tak już nisko trzymałem. Złapał mnie za obroże i zabrał z toru, do boksów. Spojrzałem mu w oczy i zamerdałem lekko ogonem, popiskując. Chciałem go w ten sposób przeprosić. Patrzył na mnie chwilę a potem zakwiliłem kiedy mnie kopnął. Przewróciłem się i wtedy on zacząłem okładać mnie smyczą. Wyłem piskliwie próbując uniknąć jego batów. Wstałem i spróbowałem uciec, ale zakrył mu drogę ucieczki z boksu. Mój pan wciąż mnie okładał, nie bacząc na moje piski i skamlenia. W końcu zachwiałem się na łapach i upadłem. Nie miałem nawet się jak bronić przez kaganiec. Leżałem u jego stóp, a on dalej mnie bił. Poczułem dziwny zapach, ale nie miałem odwagi odwrócić głowy. Ale na pewno ktoś przyszedł, ktoś nowy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz