niedziela, 9 grudnia 2018

Od Carreou do Lotte

Blade światło wschodzącego słońca wdarło się do środka chaty w leżącej w pobliżu Merkez wiosce, zmuszając Carreou do otworzenia oczu. Sam nie wiedział, ile tu już stał. Godzinę? Dwie? Cztery? Ostatnia noc zlała się w jedno. Nie był pewien, gdzie tak dokładniej był. Nie wiedział, czego dokonał, chociaż metaliczna woń, błądząca w jego nozdrzach, boleśnie uświadamiała mu, że kiedy tylko się odwróci, zrozumie. Dlaczego w ogóle tak bardzo się tym przejmował? Zrobił to, co trzeba było. Ten mężczyzna zgrzeszył, cudzołożąc z ladacznicami, jego żona była poganką, a dzieci? Lepiej było dla nich, gdyby nie musiały już dłużej męczyć się na tym padole łez i cierpienia. Tak było dobrze. Bóg tak chciał. Po prostu w głębi swojej duszy nie był w stanie pogodzić się z faktem, że aniołowie powinni być bezwzględni, a nie tacy, jaki był Carreou dawniej.
Blondyn z sykiem odsunął się od okna, zaciskając drżące dłonie na parapecie. To za dużo. Musiał stąd wyjść, nim znowu straci nad sobą panowanie. Z tego powodu, zebrał się w sobie, odwrócił na pięcie i był gotowy wyjść z domostwa, kiedy to potknął na się na leżącym na pokrytej krwią podłodze ciele. Poczuł, jak wzdłuż jego kręgosłupa przeszedł dreszcz.
Zaledwie krótką chwilę potem podniosłem głowę. Nie jakoś mocno. Delikatnie, jakbym bał się tego, co ujrzę przed sobą. Nie miałem też zbyt dużo sił. Za wiele energii straciłem na przebicie się przez mgłę, okalającą mój umysł, a co za tym idzie, na uzyskanie kontroli nad samym sobą. Ale ... Czy to na pewno nadal byłem ja? Im dłużej patrzyłem na martwe twarze, powykręcane przez strach i cierpienie, tym bardziej wątpiłem w to, że mogłem tego kiedykolwiek dokonać.
— Przepraszam — wyszeptałem przez ściśnięte gardło, a strugi łez zaczęły spływać po mych policzkach, zabierając ze sobą szkarłatne cętki, jakie tam ostały się po nocnej rzezi. Wyciągnąłem rękę w stronę małej, drewnianej zabawki, którą dziecko wypuściło, gdy to coś postanowiło zakończyć jego życie w imieniu chorych wartości. Gdy w końcu zacisnąłem palce na zabawce, poczułem ucisk w sercu. Wystrugana jaskółka pokryta zaschniętą czerwienią obudziła zbyt bolesne wspomnienia, abym mógł dłużej myśleć świadomie. Skuliłem się na podłodze i przytuliłem zabawkę do piesi, pozwalając skrzydłom chłonąć krew. Zaledwie chwilę potem, świat przestał dla mnie istnieć, a ciało poczęło poruszać się już tak, jak nakazywał mu nowy właściciel.

Zdawał się, że młodzieńcowi nigdy się nigdzie nie spieszyło. Wszystko, co robił, było powolne, metodyczne, przemyślane. W życiu Carreou nie było miejsca na błędy. Tego nauczył go Metatron, a anioł wszystko, co ten powiedział, uznawał za świętość. Archanioł przecież sam mu powiedział, że przemawia przez niego Stwórca, a Carr nie widział miał żadnych powodów do tego, aby nie wierzyć mentorowi. Nie po tym, jak Nauczyciel pokazał mu prawą ścieżkę, którą blondyn powinien kroczyć od samego początku. Otworzył oczy Carreou na to, że jedynie ból jest w stanie zmyć z anioła dawne grzechy, jakie popełnił. Bowiem nawet Gniew Boży nie jest bez winy. Od momentu usłyszenia tej informacji, rozpoczął on proces oczyszczania swojego ciała na tyle, ile był w stanie. Z tego powodu, gdy szedł po śladach złodziejki, aby ukarać ją za przewinienia ostatnich godzin, pod nosem mamrotał kolejne wyuczone wersety. Nie pamiętał, kiedy tak naprawdę się ich nauczył, najprawdopodobniej powód, dla którego te słowa utkwiły w umyśle anioła był związany z tym okresem w jego życiu, który pozostawił po sobie nic więcej poza bolesną pustką. Jednak Carreou próbował nie zwracać na to uwagi. Jeśli miał czegoś nie pamiętać, niech będzie. Niechaj się dzieje wola Nieba. Z nią się zawsze zgadzać trzeba.
Jedna z dłoni blondyna zaciskała się na rękojeści Meridiana, gotowa dobyć miecza, jeśli zajdzie taka potrzeba. Gdyby złodziejka postanowiła walczyć, anioł będzie gotowy, aby ukrócić jej grzeszne życie jednym, wyuczonym ciosem. Usłyszawszy dochodzące z wnętrza jakieś konstrukcji dźwięki, nawet się nie zawahał, a rozłożył jedynie skrzydła i wkroczył do środka. Od razu rozpoznał dziewczę. Ta momentalnie odwróciła się w stronę przybysza, mając w dłoni już nóż, tak śmiesznie niewielki w porównaniu z mieczem Dobroczyńcy.
— Czego chcesz? — spytała, na co blondyn jedynie postąpił do przodu. Nie sądził, że kobieta zrozumie jego tok myślenia, lecz mimo to, postanowił z dobroci własnego serca wyjaśnić jej powód swego przybycia. Gdyby jeszcze postanowiła zmienić zdanie i się nawrócić.
— Kradzież jest grzechem, a moją powinnością jest karanie grzeszników. — odparł beznamiętnym tonem, po czym dobył miecza. Dziewczyna spojrzała na niego, gdy anioł mierzył dokładnie wzrokiem teraz jej dobrze widoczne ciało. Skupił się głównie na jej bliznach. Sam pamiętał, że posiada podobne, lecz na ten moment, były one zakryte przez lekką zbroję jasnowłosego. Dostrzegł również piętno. Nigdy nie widział takiego symbolu, więc nie było mu dane poznać jego znaczenia. Oby tylko nie było to znamię żadnej z piekielnych bestii, gdyż ostatnie, co chciał, to walczyć z demonem o duszę jego służki.
— Czego chcesz? Daj mi spokój!
— Chcę jedynie, abyś przyjęła konsekwencje swych czynów, których natura godzi w boskie prawa i je łamie. Chcę, abyś odpokutowała za nie — Carreou wzniósł Meridian. Jego oczy nadal bez krzty emocji czy nawet typowego, ludzkiego blasku wodziły spojrzeniem za każdym ruchem złodziejki — Bowiem jeśli tego nie dokonasz, będę zmuszony zakończyć twój marny żywot, śmiertelniku.
— O czym ty mówisz?! — Brunetka podniosła wyżej sztylet, teraz celując prosto w serce anioła — Ostrzegam cię, jeśli nie odstąpisz...
Anioł odruchowo uderzył wierzchem dłoni w nadgarstek złodziejki, zmuszając ją przy tym do wypuszczenia sztyletu. Gdy to zrobiła, odsunął nogą ostrze na bok, a sam przyłożył czubek miecza do jej gardła.
— Grożenie mej osobie nie jest dobrym pomysłem, śmiertleniczko.

< Lotte? :v >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz