Książę nie dał się tak nabrać jak reszta arystokratów. Zaskoczyło mnie, że nie zareagował na moje nazwisko. Było przecież coś warte, nie? To zaskoczenie sprawiło, że prawdopodobnie się zdemaskowałam. Serce już chciało zabić mocniej ujawniając mnie już całkiem. Ale miałam jeszcze jednego asa w rękawie. Prawdę. Ale moją i dawną. Tak dawną, że nieomal mogła zostać zapomniana. Dotknęłam dłońmi swej maski, jakbym chciała ją zdjąć. Pilnowałam dokładnie, żeby nie zadrżała mi ręka przy tej małej próbie oszustwa. Zanim druga dłoń powędrowała w kierunku związanych wstążek spojrzałam na rozmówcę. To jeszcze nie koniec rozgrywki, książę.
- Wybacz mi Wasza Wysokość, ale nie mogę ukazać Ci swego oblicza. - rzekłam odejmując dłoń od twarzy. Wzrok księcia przez chwili pokazał mi pytanie, które powinien zadać. Jednak tego nie zrobił. Nie potrzebował maski, aby wszystko ukryć. Jego twarz była jak jedna wielka maska.- Tradycja nakazuje, aby zdjąć maski dopiero o pierwszych blaskach poranka. Na znak, że niebezpieczeństwo mroku odeszło. I jesteśmy bezpieczni, gdyż mroczne siły nie odkryły naszych twarzy. Mój jak i Twój ojciec, książę, nie byłby zadowolony ze złamania tradycji.
Zauważyłam, że książę zacisnął szczękę na wzmiankę o swoim ojcu.
- Ja odkryłem przed tobą swoje oblicze. Uważam iż byłoby to adekwatne, gdybyś uczyniła to samo. -odparł.- I dobrze znam tradycję. Nie musisz mi o niej mówić. Więc jak? Moja Pani?
Sprytnie. Ale na tyle abym i na to nie znalazła odpowiedzi.
- Panie mój. Twoją tożsamość znałam od momentu, gdy przywitałam się z Twoim ojcem i rodzeństwem u stóp schodów. Nie chcę zawieść mego ojca. Łamiąc tradycję, naraziłabym się na jego gniew i rozczarowanie. - uśmiechnęłam się delikatnie.
- Jednakże nie ma go dziś z Tobą. - wciąż próbował.
- Myślisz Panie, iż nie doszłoby to do niego? Zapewne, ktoś by mu powiedział. I nie byłby tym zachwycony. A teraz, wybacz mi. Noc jest dość chłodna.
Odwróciłam się, aby wrócić do sali. Jednak kiedy postąpiłam kilka kroków, poczułam jego silną dłoń zaciskającą się na moim ramieniu.
- Po prostu zdejmij tę maskę! - zażądał.
Spojrzałam w kierunku sali. Król akurat rozmawiał z magami. Jeden z nich, ten młodszy, uważnie lustrował salę wzrokiem. Jakby czegoś szukał. Albo, pomyślałam ze zgrozą. Kogoś. Odwróciłam się do księcia chcąc coś odpowiedzieć, ale coś innego przykuło moją uwagę. Zobaczyłam rozjarzoną łunę na horyzoncie. Było zbyt wcześnie na wschód słońca. Poza tym była na północnym wschodzie. I zbliżała się do nas bardzo szybko. Sakit również podążył za moim spojrzeniem.
- Co się dzieje?! - krzyknął zaskoczony książę. - Co to ma być?
Nie zdążyłam odpowiedzieć bo pocisk uderzył nad naszymi głowami. Zaskoczony książę puścił moje ramię. Powietrze przeszył grzmot. Kieliszki i kandelabry zabrzęczały. Następca tronu minął mnie i wbiegł do sali. Arystokraci kulili się i biegali po sali, próbując uniknąć lecącego sufitu. Dwóch magów, których widziałam wcześniej, z tym, że było ich już pięciu, łapało spadające kawałki sklepienia. Pilnowali, aby żaden z nich nie przygniótł nikogo z gości. Ruszyłam za chłopakiem. Zauważyłam chwiejący się kawałek sufitu z ogromnym błyszczącym kandelabrem. Przyspieszyłam do biegu. Było jednak za późno.
- Wasza Wysokość! - krzyknęłam.
Złapałam go pociągając na podłogę. Upadłam na jego plecy, akurat wtedy kiedy ów duży kawał oderwał się od sufitu. Runął lecąc prosto na nas. Wiedziałam, że żaden z magów nie zdąży. Że nawet tego nie zauważą póki nas on nie zmiażdży. Zamknęłam, więc oczy i przylgnęłam do pleców chłopaka chwytając materiał jego marynarki. Nie chciałam umierać. Nie teraz. Po tym wszystkim co przeszłam miał mnie zabić taki kawał kryształu i cegieł? Zdecydowanie się na to nie godziłam. Magia zawirowała w powietrzu, elektryzując moją skórę. Po niej nastąpił ogłuszający huk i dźwięk tłuczonego szkła. Po tym była już tylko cisza. Dzwoniąca w uszach cisza.. Nie poczułam za to uderzenia. Uchyliłam powieki i ze zdziwieniem ujrzałam, że otacza nas srebrzysta kopuła. A na niej resztki pięknego kryształowego kandelabru. Jeszcze jedną rzeczą jaką zauważyłam było spojrzenie magów. Przyglądali mi się uważnie. Ich spojrzenie było pełne ciekawości. Czułam jak powoli zaczyna opuszczać mnie energia, przerwałam, więc zaklęcie. Zostaliśmy obsypani pyłem i drobinami kryształu. Podniosłam się do pozycji siedzącej. Potłuczone drobinki zsunęły się ze mnie z cichym brzękiem. Książę również się podniósł.
- Co do...? - zaczął, ale zamilkł kiedy zauważył spojrzenie magów.
Przeklęłam w duchu. Używając magii przerwałam poprzednie zaklęcie i teraz moja aura jaśniała błękitnym blaskiem. Niewyćwiczone zmysły, by jej nie dostrzegły.
- Kim Ty do cholery jesteś?! - krzyknął książę zrywając się z podłogi.
- Sakit! - król próbował go powściągnąć.
Była jednak zbyt późno bo Sakit złapał za maskę i pociągnął. Wstążki urwały się, odsłaniając wszystkim moje oblicze. Włosy rozsypały się onyksowymi falami wokół twarzy. Przy upadku wszystkie spinki dawno gdzieś zginęły. Tak samo cała służba. Anna i Sae mi nie pomogą. Jakimś cudem ozdoba do włosów mojej matki utrzymała się na włosach.
- Służąca?! - krzyknął zaskoczony następca tronu.
- Co to ma wszystko znaczyć? - zapytał władca.
- Wiesz, dziewczyno, co cię czeka za zrobienie z następcy tronu głupca? - warknął mi do ucha książę. - Jesteś zwykłą służącą! - złapał mnie za przód sukienki i przyciągnął do siebie. - A na dodatek wiedźmą.
- Niekoniecznie. - odezwał się młodszy z magów.
- A kim z kolei Ty jesteś? Kolejny czarnoksiężnik? - zapytał Sakit, wciąż trzymając mnie w uścisku.
- Sakit! - wtrącił się Yaradan. - Ci mężczyźni są…
- Pozwól królu, że sami się przedstawimy. - wszedł mu w słowo ten najmłodszy zdejmując maskę. - Jestem Sauiriel z rodu Derrów. To moi towarzysze. Eurien i Aurien z rodu Hureów. - kolejni zdjęli swoje maski. - A ci to Xantien z Aeunów i Berigun z Geirów. - Kolejni dwaj odkryli swoje twarze.
Piękne, mądre elfie oblicza. Ich aury magiczne były niemal tak jasne jak moja. Z wyjątkiem Sauiriel'a. Jego była niezwykle jasna. Młody, a potężny.
- Prosiłbym, abyś puścił tę dziewczynę. - znów przemówił.
Książę z niechęcią mnie puścił. Zaskoczona opadłam na kolana. Jeden z towarzyszy podszedł i pomógł mi wstać.
- W porządku? - spytał obejmując mnie swoim ramieniem.
Kiwnęłam jedynie głową na potwierdzenie.
- O co tu wszystko chodzi? Co to w ogóle było? - zapytał władca.
- Smok. - mruknęłam.
- Co? Przecież te bestie dawno wyginęły! - żachnął się jeden z arystokratów.
- Jak widać nie wszystkie.
Nagle do sali wbiegł posłaniec. Zdyszany podbiegł do króla.
- Wasza Wysokość! - zaczął dysząc.
- Co się dzieje? - zapytał władca patrząc na młodziaka.
Chłopiec na oko dziesięcioletni próbował coś powiedzieć, jednak przeszkadzał mu w tym oddech. A raczej jego brak.
- Miasto... - zaczął.
Momentalnie spojrzałam w kierunku Merkez.
- Co miasto?! - zapytał potrząsając dzieciakiem.
- Merkez stoi w ogniu. - powiedziałam widząc czerwoną łunę.
Nagły podmuch wiatru przyniósł ze sobą swąd spalenizny. Ten sam co osiem lat temu. Ten sam co zniszczył wszystko co kocham. Król podbiegł do okna. Spojrzenie zasnuł mu cień.
- O co tu chodzi? - spytał ten z rodu Wella podchodząc do mnie. Jednak młody mag zastąpił mu drogę. - Zjawia się na balu, atakuje nas bestia i na dodatek okazuje się, że jednak jest wiedźmą! A i mało tego przez lata przemykała korytarzami zamku. Przez cholerne lata mieliśmy pod dachem niebezpieczną wiedźmę! Straż! - Do komnaty wbiegli uzbrojeni mężczyźni. - Weźcie ją i dowiedzcie się od niej wszystkiego!
- To nie będzie konieczne. - rzekł spokojnie Sauiriel. - Powiedz mi. Czy Twoi przodkowie wywodzą się w linii prostej od rodu Mealinesenne? Czy Ty jesteś córkę Deamina Leonida i Freyi Esmeradle Mealinesenne?
- Skąd znasz moich rodziców? - zapytałam zaskoczona.
- To wszystko wyjaśnia.
- To niczego nie wyjaśnia! - krzyknął inny hrabia.
- Ona pochodzi z rodu magów. Czyli w jej żyłach również płynie magiczna krew. Nie jest jednak Waszym wrogiem. Nie ona sprowadziła to dzisiejsze nieszczęście.
- Służąca jest magiem? - zapytał król.
Towarzysze Sauiriel'a zachichotali. Jednak wystarczyło jedno spojrzenie młodzieńca, by zamilkli.
- Wybacz mi, Panie, ale Miadella nie jest żadną służącą. W każdym razie już nie. Jej nazwisko jest zbyt ważne. I na pewno nie możesz zostać jako służąca.
- Ona nie ma na imię Miadella. - rzekła jakaś służąca. - Wołają na nią Mea.
Jak widać jakaś została i zaskoczyła tym elfa, który zaraz rozpromienił się w uśmiechu.
- To w takim razie musisz mieć na imię Annmea! Jedna z Twoich poprzodkiń miała tak na imię. - rzekł.
Książę widać już trochę podirytowany wyszedł z sali. Jakby chciał nam zakomunikować, że sami mamy sobie to wyjaśnić. A tak to przez całą rozmowę stał z boku i patrzył. Słuchał. Może chciał to sobie przemyśleć.
- Wybacz mi, Panie. - rzekł król. - Jest najwidoczniej zdezorientowany tą sytuacją tak samo jak ja.
- Rozumiem, Królu. Więc jeśli pozwolisz wyjaśnię Ci wszystko na osobności. Bo jak rozumiem bal się skończył.
Po milczącej zgodzie króla odwrócił się do swoich kompanów.
- Zabierzcie ją do komnat. Siostry powinny już wrócić z jarmarku w mieście. A w każdym razie Zaklinaczki Wiatru na pewno. Dopilnujcie, aby nic się jej nie stało. Wcześniej weźcie jej rzeczy.
- Nie mam wiele. - szepnęłam cicho.
- Tym lepiej. Szybciej pójdzie. - rzekł Sauiriel, wychodząc za królem.
Poszłam w ciszy do sypialni dla służby. Zostałam otoczona od razu wianuszkiem służących. Ale szybko zostały odgonione przez Naemę.
- Zawsze wiedziałam, że z Tobą jest coś nie tak. - rzekła bez uczuć. - Masz. - wcisnęła mi jakieś prześcieradło, abym spakowała swój skromny dobytek. Włożyłam tam tylko dwie suknie. Bo rzeczy służącej zostawiłam. Potem wyciągnęłam spod materaca łuk i kołczan ze strzałami. Oraz małą szkatułkę z pieniędzmi.
- To tyle. - rzekłam cicho.
- Na pewno nie masz nic więcej? - spytał elf.
Skoro teraz już było po wszystkim mogłam się przyznać do ksiąg ukrytych głęboko pod zamkiem.
- Wymykałam się w nocy uczyć magii. Znalazłam magiczne księgi w piwnicach. Chciałabym je zabrać.
- A wiec prowadź. - rzekł najwyższy.
Przemknęłam z nimi przejściem dla służby. Ledwie się w nim mieścili bo byli bardzo barczyści.
- Nie ma innej drogi? - spytał w końcu jeden z nich.
- Ta jest mi najlepiej znana. - rzekłam idąc w mroku przed siebie. Na ramieniu błyszczała mi mała srebrzysta kula. W końcu wyszliśmy w piwnicach. Poprowadziłam ich do drzwi ukrytych za gobelinem. Kiedy weszłam przywitały mnie znajome piski. Szczury. Elfowie wcale się nie skrzywili kiedy zwierzątka zaczęły ich uważnie obserwować.
- To przyjaciele. - powiedziałam zapalając świece. - Przyszliśmy zabrać księgi.
Pokazałam na biblioteczkę z tomami. Było ich około setki. Tylko tyle znalazłam. Były na prawdę grube.
- Całkiem porządne. Przeteleportuje je do komnat. - rzekł znów najwyższy prostując ramiona.
- Poczekaj! - rzekłam biorąc kilka moich ulubionych. - Teraz możesz.
Po chwili biblioteczka była już pusta. Poszłam za nimi do komnat. Były rozświetlone błyszczącymi kamieniami z runami. Nie świecami. Kilka młodych elfek siedziało na podłodze na środku salonu i z ożywieniem rozprawiało o czymś. Umilkły jak nas tylko zobaczyły. Najmłodsza z nich od razu podbiegła do mnie.
- Jaka ładna! - zapiszczała we wspólnej.
- Esme, proszę... - zaczął Eurien. - Annmea na pewno jest zmęczona.
Najstarsza i najwyższa z nich podeszła do mnie i wzięła mnie za dłonie.
- Dziękuje ci, bracie. Zajmiemy się nią.
Zabrała mnie do pustej sypialni. Wytłumaczyła mi że miała jechać z nimi jeszcze jedna osoba, ale ważne sprawy zatrzymały ją w Aranayi. Pomogła mi zdjąć suknię. Rozczesała włosy, a ozdobę schowała do kuferka. Nie zapytała mnie o bandaż na ramieniu. Jakby rozumiała, że raczej o tym mówić nie chcę. Rzekła tylko, że jeśli będzie potrzebna zmiana opatrunku to przyniesie mi czysty. Podziękowałam jej i położyłam się na łóżku. Było niezwykle cicho, gdy wokół mnie nie słyszałam kilkuset oddechów. Po chwili usłyszałam ciche pukanie do drzwi.
- Proszę! - rzekłam siadając.
Do środka zakradła się Esme. Usiadła w nogach łóżka. Jej zielone oczy błyszczały w mroku tak samo jak aura tego samego koloru.
- Chyba Cię nie obudziłam. - rzekła.
Pokręciłam przecząco głową.
- Jest bardzo cicho. Znaczy zawsze zasypiałam i budziłam się w gwarze. A nawet jak już wszyscy spali to słyszałam ich oddechy. Tutaj jest tylko cisza.
Esme tylko cicho zachichotała.
- Masz rację. A właśnie nie przedstawiłam się. Mam na imię Esmeralde Ayaxa z rodu Derrów. Najmłodsza siostra Sauiriel'a.
- A mi się wydawało, że on jest najmłodszy z was wszystkich.
- Nie nie jest. On ma w przeliczeniu na Wasze... - zamyśliła się. - Około 21 lat.
- Och, rozumiem. - rzekłam. - A właśnie nie przedstawiłam się. Jestem Annmea Miadella Mealinesenne.
- Ella! Tak będę na Ciebie mówić. - zapiszczała Esme. - Dobra, ja uciekam. Jeśli złapie mnie Aravenna to mnie skrzyczy. Na razie!
Zanim zdążyłam coś powiedzieć, elfka zeskoczyła z łóżka i wybiegła z pokoju nie czyniąc żadnego hałasu. Położyłam się znów. Długo patrzyłam przez okno nim wreszcie usnęłam.
< Królu? Sakit? Co sądzą o całej zaistniałej sytuacji koronowane głowy? >
Tak btw wygląda Sauiriel: