sobota, 15 lipca 2017

Od Fufu do Azraela

Nuda.
Leniwie przerzuciłam nogi przez oparcie tronu skutecznie ignorując tym samym głos mojego ojca, który zawsze mi tego zabraniał. Tak, miałam mu za złe, że znów gdzieś wyjechał, do tego zrzucając na mnie część swoich obowiązków, dlatego też nie widziałam problemu w tym, by wykonać je w moim stylu. A to, że zhańbię królestwo, a przynajmniej własną osobę, w najmniejszym stopniu mi nie przeszkadzało. W końcu moja osoba, a osoba polityczna księżniczki Fufuzani, to były dwa różne światy, które się ze sobą nie łączyły. Zwłaszcza, że różnice zaczynały się już chociażby od sposobu wołania na mnie - nie znosiłam swojego pełnego imienia.
- Księżniczko? - zwrócił mi uwagę mój główny doradca.
Zdałam sobie wtedy sprawę, że zawędrowałam myślami za daleko i nie usłyszałam ani słowa z ust mojego poddanego. Musiałam jednak wrócić do swojej roli.
- Moi doradcy chętnie omówią z Wami tą kwestię. - odparłam spokojnym, wyuczonym tonem, który porzuciłam, gdy tylko usłyszałam dźwięk zamykanym drzwi. - Długo jeszcze, Ax? Nie chce mi się już. - mruknęłam, przeciągając ostatnie słowa. Axyriel jednak, jak głosiło jego pełne imię, wytłumaczył mi cierpliwie, że audiencja trwać będzie jeszcze godzinę i bym była cierpliwa po czym sam powrócił do swoich zapisków.
Lubiłam go. Mimo, że często oddawał się pracy i miewał momenty, w których zmywał mnie klasycznym "nie mam czasu" to był on dalej jedną z sympatyczniejszych osób na dworze, a swoim zachowaniem wymazywał drobne niesmaki. Często opowiadał różne historie, lubując się szczególnie w legendach Khayru, z którego pochodziła jego matka, i nie oszukujmy się, ja też kochałam te opowieści. Miał on naturalny dar operowania słowem i wszystko co mówił przenosiło mnie do innej krainy - do wszechobecnego ciepła, kolorów, magicznych stworzeń czy lasów, które w żadnym stopniu nie przypominały naszych. Zamiast solidnych drzew składały się one z lekkim patyków, zwanych bambusami, które czasem sprowadzaliśmy do nas na potrzeby treningów. Były zaskakująco twarde jak na ten ciężar! Były tam też podobno czarno-białe niedźwiedzie, które żywiły się wcześniej wspomnianymi roślinami, oraz duże, pasiaste koty zdolne upolować nawet zwierzynę większą od siebie. Państwo było tak odległe, odmienne i magiczne, że za dzieciaka całkowicie mnie zauroczyło, a do dziś pozostała we mnie sympatia i szczere zainteresowanie tym krajem. Zwłaszcza, że opowieści te pozwoliły mi zrozumieć skąd wzięło się w Axie jego naturalne ciepło i otwartość, nadając mu wrażenie człowieka godnego zaufania. Tacy byli po prostu wszyscy Khayarze. Mili, przyjacielscy i beztroscy. Co prawda, mój doradca nie ukochał sobie szczególnie ostatniej cechy, ale dalej go kochałam.
- Nie mógłbyś się tym sam zająć, Ax? - spytałam zrezygnowana, pozwalając, by moja głowa swobodnie opadła poza oparcie. - Zaraz zasnę. - powiedziałam, by zaraz ziewnąć.
- Doskonale znasz odpowiedź, księżniczko Fufuzani. - skrzywiłam się delikatnie na dźwięk mojego oryginalnego imienia, a on widząc to westchnął i zaraz się poprawił. - Fufu, wiem, że nie chcesz tu być, ale w tym momencie musisz zastępować ojca.
- Och, oczywiście to skoro jestem aktualnie królem to może mogę wypowiedzieć komuś wojnę? Zmobilizować armię? Och, oczywiście, że nie bo pewien durny ojciec nie pozostawiłby takiej władzy swojej niewdzięcznej córeczce. Ciekawe o kim może być tutaj mowa i kto kilka dni temu oświadczył, że wyjeżdża, nie wspominając o tym wcześniej ani słowa. I to na miesiąc!
- Wiesz, że musiał wyjechać. - przynajmniej nie zamierzał kłamać, że ojciec wcale tak o mnie nie myśli. - Królestwo go potrzebuje, trzeba odbudować...
- Tak, tak, potrzeby silnej ręki władcy, by móc uratować nasze tereny po długich walkach, bla bla bla. Tej historyjki nauczyli mnie już w dzieciństwie.
- Fufu, wiem, że denerwuję Cię...
Nie zdążył dokończyć, gdy do sali wprowadzono kolejnego gościa choć, co zanotowałam, nie zaanonsowali go wcześniej. Dziwne, dziwne. Może przynajmniej teraz będzie troszkę ciekawiej?
- Złodziej. - burknął strażnik, rzucając przede mnie skutego mężczyznę. - Próbował ukraść biżuterię na jarmarku.
Ooo. Spokojnie podniosłam się na tronie, wracając znów do pozycji siedzącej, i przyjrzałam się dokładniej złoczyńcy. Przyznać trzeba, że wygląd miał nietypowy. Na oko był niewiele wyższy ode mnie, co znaczy, że od większości społeczeństwa był niższy, a jego włosy były na tyle charakterystyczne, że nie sposób przegapić ich w tłumie. Kilka krótszych kosmyków zachowało, prawdopodobnie naturalny, blond kolor podczas, gdy dłuższe paski mieniły się we wszystkich kolorach tęczy. Ciekawe skąd on ma wszystkie barwniki?
- Skąd jesteś? - spytałam, ignorując zaciekawione spojrzenie Axa, który najwyraźniej wyczuł, że coś się w mojej postawie zmieniło.
- A co to wnosi do sprawy? Aktualnie jestem tutaj, skuty, jakby ktoś nie zauważył. - potrząsnął przede mną łańcuchami.
- Co ukradłeś?
- Kilka błyskotek, nic istotnego.
- Czemu?
- A czemu ludzie kradną? - uśmiechnął się kpiąco.
W środku przez chwilę we grzało, słysząc tyle odmów w tak krótkim czasie, ale równocześnie poczułam jakąś iskierkę ciekawości, która powoli wypłynęła na wierzch i ugasiła gniew. To nie było standardowe polityczne gadanie czy też szlacheckie narzekanie, a tym samym stawało się inne, a inne było ciekawe. Zawsze.
- Axyriel? - przywołałam doradcę, który spojrzał na mnie tak jakby chciał zrozumieć co zamierzam. - Poinformuj kata, by się szykował. Złodzieje nie są tolerowani w królestwie, a słyszałam, że dobrą nauczką bywa odcięcie głównej dłoni.
Wszyscy, poza strażnikiem, spojrzeli na mnie zdziwieni, a u złodzieja dostrzegłam też nutkę gniewu, za którą zapewne skrywał również strach. Nie wierzę, że ktoś potrafi być niewzruszonym na takie słowa. Odetchnęłam też z ulgą, że kłamstwa, które nie są moją specjalnością, tym razem okazały się skuteczne. Dlatego ten mężczyzna powinien być mi już wdzięczny za to, że tronie byłam ja, a nie prawdziwy król.
- Ax? Co się stało? Czyż nie tak postąpiłby mój ojciec?
- Tak, księżniczko, ale...
- Idź już bo... bo zaraz nie zastaniesz kata! - przerwałam mu, wyrzucając coś co miało brzmieć jak usprawiedliwienie, ale uważne spojrzenie doradcy zdradziło mi, że wcale tak nie było.
Mimo wszystko skinął uprzejmie głową i odszedł przez boczne drzwi, a ja tym razem zwróciłam się do strażnika, który zdążył się już znudzić tą wymianą zdań. Trza będzie pamiętać, by poszukać kogoś uważniejszego i nie brać do straży tylko tych co waga mięśni przekracza wagę tłuszczu, a na pewno mózgu. Cóż, akurat w tej sytuacji było mi to na rękę.
- Oddaj mi klucze, a odprowadzę tego złodziejaszka do celi.
- Ale, księżniczko...
- Dość. Nie zamierzam wynudzać się ani chwili dłużej w tym miejscu, a z tymi łańcuchami na rękach nic mi nie zrobi. Oddaj klucze.
Chwilę jeszcze zwlekał, ale wkrótce wręczył mi to co chciałam. Co za dureń. Wrzuciłam klucze do kieszeni, równocześnie chwytając za ramię pobliskiego przestępcę, i poprowadziłam go przez pałacowe labirynty. Mam nadzieję, że nie będzie na tyle durny, by uciekać na własną rękę.

< Azrael? Opowiadanie mehu meh, ale zobaczymy co zrobisz ^.^ >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz