sobota, 15 lipca 2017

Od Sivika do Aysala

Uśmiechnąłem się, gdy poczułem parę miękkich, wilgotnych, a przede wszystkim ciepłych warg na moim czole. Nimfa budziła mnie w bardzo delikatny i przyjemny sposób. W środku dziękowałem duchom, że zesłały mi na drogę tak cudowną przyjaciółkę. Jej buzia jaśniała szczęściem, gdy mówiła te słowa-rytuały, codziennie rano od jakiegoś czasu.
- Wstawaj, Siv, śniadanie na stole. - ona wszystko szykowała. Czasem czułem się z tego powodu głupio, bo zrywała się prawie równo ze świtem, żeby wszystko ładnie oporządzić, tymczasem ja smacznie chrapałem. Przynajmniej potem odwdzięczałem się poprzez posprzątanie i ogarnięcie rzeczy potrzebujących dużo krzepy, z którymi Nimfa najzwyczajniej sobie nie radziła, ze względu na swoją drobną budowę ciała.
- Idź, idź, zaraz dołączę. - zamruczałem w pościel, zerkając na nią jednym okiem. Wolała, żebyśmy schodzili razem, sam nie wiem czemu. Boi się, że jeszcze się nie wykurowałem i zemdleję jej na schodach? Założyła ręce na piersi, nie za bardzo szczęśliwa z powodu moich słów, ale po chwili jakby sobie o czymś przypomniała i prychnęła śmiechem.
- Znowu śpisz nago? - Niezwykle kpiący ton głosu, nie pasuje do niej.
- Tak jest najwygodniej, do tego duchy nie mają ochoty na to patrzeć, więc uciekają. - nie mam pojęcia dlaczego, ale zaczęła się chichrać, więc i na moją twarz wkroczył delikatny uśmieszek. Lubiłem, gdy się uśmiechała. Lubiłem, gdy wszyscy się uśmiechali. Taki świat był o wiele lepszy.
Dziewczyna ewakuowała się z pokoju i gdy ostatnie co usłyszałem, to skrzypienie schodów, zwlokłem się leniwie z łóżka i skierowałem do krzesła po moje rzeczy. Wsunąłem szarawary na biodra i całkowicie zlewając górę, delikatnymi krokami, cicho zszedłem do salonu. Umiejętność rozkładania ciężaru w celu zmniejszenia potencjalnego hałasu to rzecz, za którą dziękuję z całego serca. Sprawdza się, gdy potrzebujesz przeżyć przechodząc obok jamy Mantikory, ale również gdy chcesz nastraszyć myjącą ręce znajomą.
Po wrzasku, długim opierniczu i dostaniu mokrą szmatą po pysku, usiedliśmy przy drewnianym stoliku. Ja nieźle rozbawiony, ona naburmuszona jak nigdy. Mimo wszystko, szybko jej to przeszło i zaczęła dopytywać się o to jak minęła mi noc. Była chyba jedyną kobietą jaką poznałem, która zamiast wiecznie się gniewać, na nowo gadała z Tobą po pięciu sekundach. Co tu dużo mówić, jest wspaniała. Padły oczywiste pytania. "Jak spałeś?", "Jak się czujesz?", "Czy coś cię jeszcze boli?". Na wszystkie cierpliwie odpowiadałem zgodnie z prawda. Po ranach nie było śladu, zaklęcia znajomej Wiedźmy znacząco poprawiły i przyspieszyły gojenie się. Blizn nawet nie było, a bandaże, zbędne już, leżały gdzieś w kącie pokoju.
- Porąbiesz mi drwa zanim wyjedziesz? - Spytała nagle. Zerknąłem na nią i skinąłem głową, wiedząc, że sama długo musiałaby się z tym męczyć. - Dziękuję, Siv. - uśmiechnęła się ponownie.

- Sam bym sobie z tym poradził. - bąknął białowłosy widząc młodszego, który właśnie przewalał ciężkie torby na wóz. Założył szczupłe, białe jak śnieg, dłonie na piersi i zerkał na niego z lekkim zdenerwowaniem. Ten jednak tylko się uśmiechał i poprawiał skórzane sakwy, by pomieścić ich więcej. - Słyszysz mnie Sivik? Zostaw to, nie mam dwóch lat, sam się zapakuję. - burczał niezadowolony i próbował przepchnąć większego od siebie Moccobiego. Ten widząc to złapał go za biodra i uniósł gładko, by usadowić na drewnianym wozie. Wampir wręcz kipiał z oburzenia, ale nic więcej nie mówił, bo czarnowłosy ustawił się między jego zwisającymi nogami i ucałował go delikatnie. Początkowo go odpychał, chcąc pokazać, że jest bardzo, ale to bardzo zły. Po chwili jednak odpuścił i zarzucił ręce na szerokie ramiona, wplątując palce jednej dłoni w krótkie, zaczesane do tyłu włosy. Miękkie, delikatne włosy.

- Sztywne gówno. - jęknąłem cicho, dotykając swoich kosmyków. Nie wiedziałem co się z nimi wydarzyło. Dlaczego z cudownego puchu zmieniły się w siano? Połamane, nieprzyjemne w dotyku, drażniące. Dlaczego moje ramiona opadły, nie byłem postawny jak kiedyś. Czy ja się starzeję? Fizycznie powinienem mieć dwadzieścia lat, tymczasem czuję się na te cholerne pięćdziesiąt. Zerknąłem w lustro i przemyłem twarz. - Powinieneś przejść na emeryturę, Sivik, jak tak dalej pójdzie skończysz w grobie w wieku dziewięćdziesięciu lat. - Mruknąłem sam do siebie, po czym sięgnąłem po koszulę. Rozwiązałem sznureczki przy kołnierzu i podwinąłem rękawy do łokci. Zszedłem po schodach i wyszedłem z uroczej chatki. Nih siedziała na ławeczce i czytała jakąś książkę. Jednak nie była jedyną osobą w okolicy. Ponownie to świerzbiące uczucie, ktoś na mnie patrzył. Rozglądnąłem się, by dostrzec Wampira po drugiej stronie jeziora. Wytropił mnie, czy trafił tu cudem? Prawdopodobnie się nie dowiem. Próbując zachować zimną krew podszedłem do Nimfy. Spojrzała na mnie.
- Już jedziesz? - Spytała nieco zawiedziona, na co odpowiedziałem skinieniem głowy. Wstała i przytuliła mnie, wspinając się na palce. Objąłem ją i przypilnowałem, by się nie odsunęła. - Sivik?
- Aysal tu jest. Nie zaatakuje Cię, ale dla pewności rozsyp mak i tojad - Na te słowa się spięła i mocniej do mnie przyległa. Drżała. Jest niezwykle strachliwa. Początkowo chciała powiedzieć coś w stylu "Co? Jak to?", lecz szybko zmieniła tor wypowiedzi na:
 - Tojad? To jest na wilkołaki... - Zaczęła gładzić mnie po karku. Niespokojnie, rozdygotaną dłonią.
- Wiem, ale zrób to, uwierz mi.
- Osiodłałam konia, uciekaj Sivik, błagam. - szeptała. Czuć było w jej głosie przerażenie. - Daj znak, gdy będziesz bezpieczny.
- Jestem bezpieczny, Nih. - powiedziałem twardo, odsuwając ją od siebie. Była blada jak ściana. Zmarszczyłem brwi, lecz nachyliłem się i ucałowałem jej wyjątkowo chłodny polik.
- Uważaj na siebie. - powtórzyła gdy dosiadłem już kasztanową klacz. Poklepała ją po boku, a ja dałem znak, by koń ruszył galopem.

- Nie ważne jak szybko będzie uciekał, dogonię go. - powiedział nagle, wpatrując się w księżyc, który odbijał się od pulsującej tafli jeziora. Jego oczy wręcz świeciły nocą. Błyszczały błękitną poświatą. Były piękne, zawsze to powtarzał. - A następnie wyssę do ostatniej kropli. Nie przeżyje. - szeptał niby sam do siebie, niby do niego. Zaszyte usta zadrżały delikatnie. Ich posiadacz momentami bał się znajomego. To była jedna z tych chwil. Żałował, że go tu wyciągnął. - Ale wiesz co, Sivik? - Dodał nagle, a Moccobi mruknął ciche "Hmm?" z pytającym wyrazem twarzy. Wampir w końcu spojrzał na niego, jego twarz była chłodna, jak zawsze. Bez wyrazu, kamienna. Nie dało się odczytać z niej emocji. Był bezduszną, samolubną istotą do za... - Ciebie nigdy nie skrzywdzę. Nie ważne jak bardzo bym tego chciał. Zaklinam się, nigdy Cię nie zabiję - Przerwał Moccobiemu monolog wewnętrzny. Młodszy uśmiechnął się na te słowa i sam nie wiedział czemu, ale poczuł jak rumieniec oblewa jego twarz. Był młody, naiwny, szybko się zakochiwał, a takie słowa, do tego padające z ust obiektu westchnień, wręcz wzburzyły sztorm na morzu jego uczuć i emocji. Czuł te znajome motyle w brzuchu. Czuł jak rośnie w oczach.
Nawet nie pamiętał dokładnie momentu, w którym się położyli, by poobserwować gwiazdy. Kiedy nachylił się nad białowłosym. Powiedział coś, ale słyszał te słowa jak przez grube szkło. Nie pamiętał ich. Pamiętał jednak adrenalinę, gdy pocałował chłodne, martwe usta. Pamiętał dłoń na karku. Pamiętał ciemność, ciało obijające się o ciało, ciche jęki i zapach potu wymieszanego z aromatem traw, kwiatów i jeziora.

Odstawiłem konia w stajni, poklepałem go po szyi i wyszedłem z pomieszczenia. Miasto. Potężna metropolia pełna krętaczy, kurtyzan i żebraków. Żyć, nie umierać. Miałem nadzieję, że uda mi się zgubić tutaj Aysala. Czułem jego obecność przez cały czas drogi, podążał za mną jak duch z tą jego piekielną Wampirzą szybkością. Nie polował na mnie, jedynie mnie śledził. Czekał może na odpowiedni moment? Prawdopodobnie się nie dowiem, jednak idzie mi to na rękę. Mam więcej chwil życia do wykorzystania, hurra.
Wizyta w Karczmie Pod Srebrnym Kotłem brzmiała miło. Czysta, przyjemna. Nocleg w niej wydawał się dobrym wyjściem po całym dniu podróżowania na narwanej klaczy.

- Wampir! Złapaliśmy wampira! - Wrzeszczeli mijający mnie mieszczanie. Zmarszczyłem brwi. - Przygotować stos! - Tym razem je uniosłem. Wiedziałem, że nadnaturalne stworzenia wzbudzają w ludziach przerażenie, ale Wampiry i Wilkołaki przebijały sufit. Ludzie dostawali białej gorączki, gdy tylko usłyszeli hasło "żywy trup" czy "krwiopijca". Szaleńcy.
Mimowolnie podreptałem luźnym krokiem za biedakami, którzy lecieli na łeb na szyję, byle zobaczyć atrakcje. miesiąca. Kilka osób gromadziło się przy małej chatce, by po chwili odejść ze znudzeniem. Gdy większość już się odsunęła, zaglądnąłem przez małe okno.
Na drewnianej podłodze leżał nie kto inny jak Aysal. Otoczony cytrynami, czosnkiem, srebrnymi krzyżami, do tego zamknięty w okręgu usypanym z maku.
Ludzie są powaleni i to tak oficjalnie. Do tego nad nim stało z czterech osiłków [w znaczeniu biednych mieszczan oczywiście], którzy widłami szturchali leżącego biedaka, który wyglądał... no bardziej martwo niż zazwyczaj.
Westchnąłem cicho, po czym na dosłownie chwilę przekazałem gardło duszy umęczonego wilka. Tak, o dziwo zwierzęta też posiadają ducha, który jest o wiele milszy niż ten ludzki. Ku mojej uciesze, chociaż raz poszedł mi na rękę i po chwili wyłem jak rasowy psowaty, by zaraz zacząć się drzeć, że, uwaga, "Po mieście lata wilkołak". Oczywiście grupa tych skończonych idiotów wybiegła z chatki jak na zawołanie, zostawiając wampira całkowicie samego.
Powoli wszedłem do domku. Wampir wręcz skręcał się z bólu, piszczał, jęczał. Zmarszczyłem brwi, czując ukłucie gdzieś w środku. Podszedłem do stworzenia, które kiedyś tak mi bliskie, teraz próbowało mnie zabić.
- Co oni ci zrobili, biedaku... - wyszeptałem kucając przy nim. Zastosowali wszelkie możliwe znane im sposoby na Wampira. Aysal chyba pierwszy raz w "życiu" się pocił. Spojrzał na mnie, ledwo otwierając błękitne ślepka. Błyszczało w nich cierpienie i prośba o pomoc. Odgarnąłem to całe gówno, które uwalili wokół niego i otrzepałem dłonie. Zbliżyłem się nieco, na co otrzymałem ostrzeżenie w postaci zasyczenia i wystawienia kłów. Jednak skrzywił się i jęknął, chwytając przy tym za brzuch. Westchnąłem cicho i usadowiłem się tuż przy nim. Wciągnąłem go na swoje ręce, by zaciągnąć kaptur na jego wykrzywioną w bólu twarz i unieść go jak księżniczkę. - Chodź, kochanie, już dobrze, zabiorę Cię stąd. - wyszeptałem automatycznie i ostrożnie wyszedłem z chatki. Nie zmienił się nawet w tej kwestii. Był lekki jak kiedyś. Jego prawa ręka zwisała luzem, nie lubiłem tego. Wolałem, gdy trzymał je na swoim brzuchu, albo na moim ramieniu. - Popraw prawą rękę, proszę. - mruknąłem do niego. Zrobił to, co prawda resztkami sił, ale zrobił. Oddychał. Głośno, ciężko. Drżał i się pocił. Nie wiem jak i nie chcę wiedzieć.
Jakimś cudem dotarłem do stajni, gdzie ułożyłem go na koniu, na którego sam po chwili wsiadłem. Poprawiłem go tak, by opierał się o mnie i zdecydowałem się na ryzykowne prowadzenie jedną ręką. Chcę, by był bezpieczny, a nie żeby bezwładnie obijał się o brzuch klaczy.

- W końcu się obudziłeś. - wyszeptał z ulgą białowłosy. Bał się, że już nigdy nie zobaczy błękitnych tęczówek kochanka, który po ostatnim seansie opadł z sił jak mucha. Nie był doświadczony, robił wszystko na czuja, ryzykując przy tym życiem. Teraz było podobnie, gdy upiór wtargnął w jego ciało, wyżerając siły, drąc się i szarpiąc czarnowłosym na wszystkie strony. Rzucał nim, rozrywał skórę, krzykiem odłamał żuchwę od szczęki. Starszy obserwował to wszystko z przerażeniem i gulą w gardle, a potem opiekował się odciętym od świata na równy tydzień chłopakiem.
Dbali o siebie. Tak po prostu.

- Nazwałeś... mnie kochaniem. - wyszeptał nagle chłopak. Siedzieliśmy w lesie, gdzie nic więcej nam nie groziło. Zmarszczyłem brwi. - Dla...
- Przesłyszało Ci się. - mruknąłem twardo, chcąc nie przyznawać się do babola jakiego się dopuściłem.- Co Ci zrobili?
- Wywar na... Na Wamp... - nie dokończył, bo opadł z sił. Ponownie. Wywar na Wampiry. Mieszanka największego gówna jakie można znaleźć gdziekolwiek. Rozgnieciony czosnek, sok z cytryny, mak, tojad, a wszystko zalane wrzącym olejem. Obrzydliwe, a do tego trujące, tak właściwie dla każdego. Jakim cudem dał sobie to wlać do przełyku?
- Musimy to z Ciebie wylać, jakkolwiek to nie brzmi. - powiedziałem nachylając się nad Aysalem. Poklepałem go po buzi, rozbudził się. - Pomóż mi, to pomogę Tobie. - podnosiłem go delikatnie. Starał się utrzymać w pionie, po czym usiadł na własnych kolanach. - Słyszysz? Muszę spowodować wymioty. - na te słowa jakby ożył i spojrzał na mnie z oburzeniem.
- N-nie! - Bąknął oburzony, po czym na nowo jęknął z bólu. Kiedy skończył się spierać, związałem mu włosy w wysoką kitkę, byle ich nie ubrudzić, nienawidził tego, o ile dobrze pamiętam. Chwyciłem go za włosy i żuchwę, po czym pochyliłem go do przodu, stając za nim.
- Przepraszam, muszę. - wyszeptałem mu na ucho. Pociągnąłem jego szczękę do dołu, po czym wepchnąłem dwa palce głęboko w jego gardło. Zaczął się szarpać i dławić, ale po chwili wszystko, jedną falą wyleciało z jego rozgadanej zazwyczaj gęby. Dosłownie wszystko. Po chwili dotarła jeszcze końcówka z drugą falą. Aysal załkał żałośnie i oparł się swoim cielskiem na moje. Pogładziłem go czystą dłonią po plecach.
Umyłem go w pobliskim jeziorze, samemu obmywając swoje dłonie. Rozpaliłem ognisko i ułożyłem go z dala od niego, wiedząc, że Wampiry i płomień to raczej słabe połączenie. Plama po wymiocinach składała się z krwi, trutki, jakiejś wiewiórki i kawałka sztucznego materiału. Czyżby dał się zagonić w zasadzkę? Rzucił się na sztuczne zwierze?
- Byłem głodny, a żywa owca uciekła w ostatniej chwili, więc nadziałem się na to coś. - powiedział, czytając mi wcześniej w myślach. Nie robił tego często, raczej się tego wystrzegał. Brzmiał na zawstydzonego, bo taki był. Nie lubił przyznawać się do porażek. Wolał chwalić swoimi dokonaniami. Kto tego nie lubi? Skinąłem głową. Leżał plecami do mnie, podczas gdy ja siedziałem przy ognisku. Zaciągnął się powietrzem, zadrżał i skulił. Był głodny.
Łuk.
Zapomniałem o łuku.
Zabije mnie za to.
Znowu się skulił, znowu zawył. Podszedłem do niego, aby tyknąć go gołą stopą. Warknął głośno, po czym zerknął na mnie. Przeszedłem nad nim i kucnąłem tuż obok, nadstawiając przy tym nadgarstek. Zdziwione spojrzenie padło na mnie, jakby uważał mnie za niespełna rozumu. No, trochę taki byłem. Kto daje się dziabnąć Wampirowi? No ja.
Skinąłem głową na znak, by wbił się i pożywił. Zmarszczył brwi, ale usiadł i chwycił moją rękę. Powąchał skórę, polizał ją, a następnie ugryzł i ssał. Ssał długo. Ułożyłem drugą dłoń na jego głowie i patrzyłem jak mruży oczy, jak jego twarz się rozluźnia, jak grdyka pracuje. Uśmiechnąłem się mimowolnie.  Długo. Za długo. Za dużo. Osłabienie przyszło nagle. Wszczepiłem palce w jego włosy i odsunąłem go, by odepchnąć jednym, szybkim ruchem. Spojrzałem na krwawiący nadgarstek i kołysząc się wróciłem do ogniska, gdzie padłem jak kawka, ściskając nerwowo nadgarstek.

< Dun dun duuun >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz