* * *
Siedziałam w jednej z komnat posiadłości hrabiego Kalan i patrzyłam na widok rozpościerający się z okna, a był on cudowny. Niewielki zamek mieścił się na wzgórzu i Był otoczony lasem a w dole rozciągał się widok na jezioro. Jednak znajdował się spory kawałek od pierwszego miasta czy wsi, ponieważ hrabia cenił sobie ciszę i święty spokój, a ugościł mnie tylko z powodu iż był winny przysługę mojemu ojcu. Został on bowiem uratowany przed niedźwiedziem podczas jednego z wspólnych polowań. Z moich rozmyślań wyrwało mnie pukanie do drzwi. Szybko odwróciłam się w kierunku drzwi.
- Proszę. - Powiedziałam. W drzwiach ukazała się młodziutka pokojówka Ashey.
- Przeszkodziłam w czymś Pani? - zapytała
- Nie. Co Cię do mnie sprowadza?
- Hrabia prosił abyś się do niego pani stawiła o godzinie dwunastej.
- Przekaż mu, że przyjdę. - na te słowa pokojówka skinęła głową i wyszła. Spojrzałam na zegar, wskazywał godzinę dziesiątą. Żeby zabić czas postanowiłam udać się na przejażdżkę konną po lesie. Ubrałam płaszcz i powiadomiłam Analind - moją doradczynię i ruszyłam w kierunku stajni. Bez problemu odnalazłam tam klacz którą powierzył mi Hrabia na okres przebywania u niego. Zawołałam stajennego, który osiodłał mi ją. Po chwili jechałam już po leśnej ścieżce prowadzącej nad jezioro i prawdopodobnie wzdłuż niego. Jazda konna była dla mnie relaksem przy którym gubiłam rachubę czasu. Nim się spostrzegłam minęło już półtorej godziny i musiałam wracać. Odprowadziłam szybko klacz do stajni i ruszyłam do gabinetu. Spojrzałam na zegarek, wiszący w korytarzu obok drzwi, wskazywał godzinę dwunastą. Zapukałam do drzwi i po chwili otworzył je hrabia. Był on wysokim i szczupłym człowiekiem koło pięćdziesiątki. Sprawiał wrażenie surowego ale w rzeczywistości był serdecznym człowiekiem.
- Witaj hrabio Kalanie.
- Witaj, Panno Riliane, proszę wejść. - zaprosił mnie do środka po czym wskazał dłonią fotel na werandzie. Usiadłam na nim zaś hrabia zajął kanapę naprzeciwko mnie. - Zapewne zastanawiasz się po co wezwałem Cię tutaj na godzinę przed wyjazdem. Otóż chciałbym ci coś dać. - wyciągnął pudło z ciemnego drewna i mi je podał.
- Dziękuję. - Otworzyłam pudełko i moim oczom ukazał się zdobiony srebrny sztylet. Ostrze było proste, a rękojeść była w kształcie głowy feniksa o oczach z szafiru. - Jest piękny, dziękuję.
- Jest to wyrób z Cellanu, ale jedyny w swoim rodzaju. Liczy on sobie trzysta lat i według pewnej legendy posiada moc ochrony właściciela. A tego wybiera sobie sam. Dostałem go kilkanaście lat temu od Twojego ojca. Zaraz potem zdarzył się incydent z niedźwiedziem. Król twierdził, że widział ognistego ptaka, który przywiódł go do mnie. Nie wiem ile jest w tym prawdy ale wierzę, że ta rzecz nie jest sobie taką zwykłą. Przyjmij go i zawsze noś przy sobie. - powiedział z pełną powagą na twarzy. Następnie sięgnął po jeszcze jedną rzecz. Była to prosta pochwa na sztylet. Nie wyróżniała się niczym od innych. Po chwili została podana mnie.
- Dziękuję raz jeszcze. - uśmiechnęłam się po czym wsadziłam nóż do pochwy i przypięłam ją do sukni.
- To tylko drobny akt wdzięczności. Pamiętaj, że możesz zawsze na mnie liczyć. - uśmiechnął się do mnie i wstał - Niedługo wyruszasz. Pozwól, że odprowadzę cię do twojej komnaty.
- Dobrze. - zgodziłam się i ruszyliśmy. Nie szliśmy w ciszy rozmawialiśmy o różnych sprawach. Pożegnaliśmy się przez próg pokoju. Niedługo po tym nadszedł czas wyjazdu. Jednak hrabia już mnie nie żegnał. Od jego służącego dowiedziałam się, że dostał pilny list i musiał szybko wyruszyć. Przeprosił w imieniu swojego pana i odszedł. Wsiadłam do powozu po czym odjechałam zostawiając zamek za sobą. Podróż do stolicy miała potrwać kilka godzin więc postanowiłam się zdrzemnąć.
* * *
Mocne zatrzymanie pojazdu wybudziło mnie ze snu. Delikatnie uchyliłam zasłonę w oknie. Zachodziło słońce,a miast było w odległości około kilometra. Już chciałam wyjść z pojazdu ale głos obcego mężczyzny powstrzymał mnie przed tym.
- No gadaj, kto tam jest. - powiedział mężczyzna o chrapliwym głosie. - Inaczej sami się tego dowiemy.
- Nie. - odparł Joshua. - Nie tkniecie jej. - jego ton był stanowczy i niewzruszony jak zwykle. Szybko zatrzasnęłam drzwi od środka.
- No dobra. - powiedział inny głos. Tym razem był to człowiek o melodyjnym głosie. Zapewne ktoś młody. - Jak nie po dobroci… - usłyszałam odgłos stawianego oporu po czym ktoś szarpnął za drzwi po lewej stronie. - Dziewczynko, otwórz nie zrobimy Ci krzywdy... zbytniej.
- Nie wychodź. - usłyszałam polecenie Joshuy. Potem usłyszałam tylko dźwięk krótkiej walki przerwany nagłą ciszą.
- Wyjdź albo zrobimy jej krzywdę. - usłyszałam głos osoby trzeciej. Z całą pewnością było ich więcej niż łączna moja świta, która liczyła osiem dobrze wyszkolonych w walce osób. Delikatnie uchyliłam zasłonę. Zauważyłam pięć osób. Jedna z nich trzymała krótki miecz przy szyi Analind. Zwolniłam blokadę drzwi i odsunęłam się od nich. Po chwili drzwi zostały otworzone. Moim oczom ukazał się łysy mężczyzna.
- Wyłaź. - krzyknął do mnie. Nie miałam wyjścia jak posłuchać jego polecenia. Zbliżając się do wyjścia poprawiłam płaszcz tak by zasłaniał podarunek od hrabiego. Gdy byłam już przy drzwiach silna łapa mężczyzny wyciągnęła mnie na zewnątrz. Rozejrzałam się wokoło. Mężczyzn okazało się być jedenastu. Każdy z nich był wyposażony w broń.
- A więc kim jesteś? - zapytał mnie ten o chrapliwym głosie. - Hrabina? Córa kupca?
- Nikim na kogo warto zwrócić uwagę. - odparłam. Dzięki skromnemu konwojowi oraz mojemu ubiorowi raczej nie mogli domyślić się mojego pochodzenia. - Nie mamy czego wam dać. Puśćcie Analind. - zażądałam.
- Nie tak łatwo. Co macie cennego? A może Ty jesteś cenna? - złapał mnie za twarz i przypatrzył się jej. - Myślę, że masz jakąś wartość. - Szybko oswobodziłam się z uścisku mężczyzny.
- Korzystne dla Was będzie zostawienie nas w spokoju. - odezwał się Joshua, jednak po chwili ktoś go uciszył ciosem w brzuch. Była dla mnie to trudna, ale nie nowa sytuacja. W jednej z podróży z ojcem zaatakowali nas piraci. Nie wiele pamiętałam z tej sytuacji, ale wiedziałam ile zimna krew może zdziałać.
- Jeżeli chcecie coś zyskać na nas wystosujcie odpowiednie pismo do hrabiego Kalan, jestem pewna, że uda wam się wynegocjować Wasze życie. - Posłużyłam się nazwiskiem hrabiego bez jego zgody ale byłam pewna, że radziłby mi zrobić to samo. Był on wpływowym człowiekiem posiadającym ludzi podążającymi za jego ideałami nie tylko pieniędzmi.
- Myślisz, że nas on obchodzi? Ładujcie ich na wóz. - polecił swoim ludziom i złapał mnie. Szybkim ruchem wyciągnęłam i wbiłam sztylet w pierś bandyty. Krew zabrudziła mi suknię. Moi towarzysze rozpoczęli walkę z przeciwnikami.
- Wsiadaj na Rinę i jedź do miasta do gospody. Spotkamy się jutro. - poleciła Analind. Nie protestowałam. Schowałam sztylet do pochwy, wskoczyłam na klacz po czym ruszyłam do miast. Mijając jednego z mężczyzn poczułam jak jego krótki miecz wbijał mi się w udo. Pomimo bólu ruszyłam dalej nie oglądając się z siebie. Gdy byłam już w mieście było niemalże ciemno i z pewnością praktycznie pusto. Zsiadłam z konia i ruszyłam przed siebie. Czułam, że moja noga płonęła. Musiałam szybko rozejrzeć się za gospodą. Znajdowałam się obecnie blisko pałacu więc miejsce mojego noclegu powinno być gdzieś w pobliżu. Niedaleko przede mną ujrzałam postać mężczyzny. Podeszłam do niego .
- Witaj. Wiesz może gdzie jest gospoda pod Złotą Gęsią? - zapytałam. Po chwili poczułam jak moje nogi się uginają i upadłam na kolana. Dotknęłam dłonią rany. Było tam dużo krwi. Szlag by to. Zacisnęłam zęby i wstałam wspierając się na mojej klaczy.
< Ktosiu? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz