Milion obowiązków, dwa miliony ludzi, którzy o nich mówią, trzy miliony przypomnień i jeden książę który powinien temu wszystkiemu zaradzić. Co im wszystkim nagle odbiło? Nie robię tego co do mnie należy od pierwszego dnia mojego życia, kiedy zamiast uśmiechać się do mieszkańców czy ryczeć w nadziei na trochę żarcia, poszedłem spać. Do dziś wspaniały, pierworodny syn wielkiego Yaradana, woli spacerować ulicami ich marnego królestwa niż przeznaczać czas na „ważne decyzje, kierujące losami całego Sayari”. Od ich podejmowania jest w końcu król! A ja powinienem zająć się losami moich poddanych. Powinienem oczywiście nie znaczy że to robię, ale to dobra wymówka, żeby wyrwać się z tego domu pełnego wariatów i zwinąć co nieco.
Mijałem kolorowe budynki i stragany pełne bezwartościowych rzeczy, których nawet nie opłacało mi się kraść. Poza tym, tutaj to żadna zabawa, nawet nie muszę się zbytnio kryć. Podszedłem do stoiska, zabrałem jedno jabłko i zwróciłem oczy ku sprzedawczyni.
- Życzę smacznego, mój panie! – uśmiechnęła się do mnie i zajęła klientami.
A nie mówiłem? Nawet gdybym chciał im zapłacić, nie przyjęliby ode mnie grosza. W końcu mój wspaniały ojciec zapewnia im dobrobyt. Udałem się zatem dalej, gryząc co jakiś czas jabłko i nie reagując na uśmiechnięte mordki jakie mnie mijały, i powitania idące z ich strony. W końcu zobaczyłem młodego chłopaka, kradnącego kiść bananów z pobliskiego straganu. To był bez wątpienia Sam, nigdy nie pomylę tego dzieciaka z kimkolwiek innym. Powiem szczerze, że to jedyna osoba w tej dziurze jaką naprawdę szanuję. Tylko ten smarkacz odważył się mnie okraść i tylko jemu prawie się udało. Próbował zabrać mi wtedy sztylet, doskonale to pamiętam, bo młody wiedział czego chce. Za to ostrze mógłby postawić dom i wykarmić cała rodzinę. Jednakże nie wiedział z kim zadziera, był wtedy tylko małym brzdącem. Wtedy go przyłapałem, ale dzieciak nie raz podwędził mi kilka jabłek czy brzoskwini które ze sobą niosłem. Co prawda jeszcze nie udało mu się zwinąć ostrza, ale może pewnego dnia dojdzie do perfekcji. Chciałem sprawdzić jak mu idzie więc ruszyłem za chłopakiem w nadziei, że w końcu odważy się na jakieś grubszy wybryk bo jak na razie stara się kraść tyle ile jest mu niezbędne do przeżycia. Chłopak trochę mnie rozczarował kiedy podszedł do stoiska z mięsem i zabrał kawałek wołowiny. Chyba nie wiedział, że sprzedawca to największa szumowina w tym mieście i za kradzież spierze malca na kwaśne jabłko. Ruszyłem załagodzić tą sytuację, wiedząc że Sam sobie nie poradzi z czterokrotnie większym przeciwnikiem, kiedy poczułem coś pod moimi nogami, a chwile później smak betonu o który uderzyłem z impetem. Podniosłem się szybko i obejrzałem za siebie, ale nie było tam nic o co mógłbym się przewrócić, prosta droga, nic więcej. W powietrzu unosiła się delikatna woń magii. Rozejrzałem się dookoła, chłopak zdążył uciec, mój upadek skutecznie odwrócił uwagę sprzedawcy, ale nie tego teraz szukałem. Gdzie jest duszyczka która odważyła się pokrzyżować mi plany?! Mój wzrok na ułamek sekundy zatrzymał się na postaci siedzącej na skraju budynku. Minęło raptem kilka minut kiedy znalazłem się na dachu, zaraz za osoba, która mi przeszkodziła. Nie kryłem się, więc nic dziwnego że dziewczyna usłyszała moje kroki i w kilka sekund odwróciła się do mnie twarzą. Nie wyglądała na kogoś kto się zgubił, ale i nie pochodziła z Merkez, ale to teraz nie miało znaczenia. Liczy się to że pokrzyżowała mi plany.
- Jak śmiesz mi przeszkadzać?! Nikt Cię nigdy nie uczył aby nie zadzierać z silniejszymi od siebie? Myślisz że znajomość dwóch zaklęć na krzyż, upoważnia cię do pchania nosa w nie swoje sprawy?! – Nie byłem zły, szczerze powiedziawszy, nie obchodziło mnie zbytnio co tutaj robi, ani pod jaka wymówką, rzuca mi kłody pod nogi. Stwierdziłem po prostu, że narobienie jej strachu będzie ciekawszym zajęciem niż pałętanie się po mieście. Poza tym, niech nie myśli że coś takiego ujdzie jej na sucho!
< Rin? Sakitek to bardzo miły człek x3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz