wtorek, 11 lipca 2017

Od Fufu do Sakita

Miasto wyglądało jak ze snu. Mrok nocy rozświetlała tu niezliczona ilość świateł zamkniętych w lampionach, a kolorowa obudowa sprawiała, że miasto mieniło się we wszystkich kolorach tęczy. Choć nie było to potrzebne bo i bez tego osada była tak barwna jak żadna inna. Jakby ktoś zabrał malarzowi farby i polał nimi pół miasta. Otworzyłam usta wciąż nie mogąc wyjść z zachwytu. Dla porównania, Sakit tylko wzruszył ramionami mrucząc:
- Chyba mają tu jakieś święto. - ruszył, niewzruszony jak zawsze. - Chodźmy poszukać jakiegoś miejsca na nocleg.
Chciał już skręcić w prawo, ale stanął, gdy nie ruszyłam się z miejsca. Tam było jakoś ciemniej, inaczej i nie miałam ochoty tam iść. Po prostu coś mi nie pasowało, a w dodatku w mojej głowie zabrzmiał ostrzegawczy dzwonek.
- Chodźmy tędy. - powiedziałam nadzwyczaj poważnie na co Sakit zareagował zdziwionym spojrzeniem i lekkim uniesieniem brwi. - Po prostu tędy. Proszę.
Przez chwilę poczułam się jakoś inaczej, bez kontroli, a zarazem jakby zawieszona nad światem. Uczucie minęło jednak, gdy Sakit, z lekkim wzruszeniem ramion, się mnie posłuchał. I choć zapewne zastanawiał się nad moim zachowaniem to nie uznał za potrzebne pytanie o to. Choć nie wiedziałam czy potrafiłabym mu na to odpowiedzieć.
Ruszyliśmy po prostu dalej, a ja przez chwilę siedziałam cicho, starając się coś sobie przypomnieć. Ciągle miałam wrażenie jakby coś mi umknęło z pamięci. Poza tym same miasto zdawało się coś przekazywać i chwilę trwało nim to zrozumiałam.
- To szlak! - krzyknęłam, a coś wewnątrz mnie ucieszyło się cicho. - Idziemy! - chwyciłam go za rękę i pociągnęłam uliczką oznaczoną przez żółte lampiony.
Im dalej szliśmy tym większy tłum tworzył się na drogach. Z każdą chwilą było też coraz tłoczniej, głośniej, a do tego pojawiały się coraz dziwniejsze zapachy. Ryby, glony, mięso, chleb, zwierzęta, a do tego oczywiście zapach potu, gnoju i piwa, a co za tym idzie - szczyn. Choć trza przyznać, że proporcjonalnie do intensywności zapachu zwiększała się też wesołość pobliskich mieszkańców. Apogeum tego wszystkiego była jednak ogromny plac z... targiem! Wielkim, ogromniastym targiem ze wszystkim! Dosłownie! Było tu pełno wszelakiej maści jedzenia, ubrania, pamiątek i przede wszystkim zwierząt!
Tym razem pociągnęłam za sobą Sakita bez żadnego słowa, wciąż chłonąc to wszystko. Cały ten zachwyt musiał jednak jakoś ze mnie ulotnić, a stety niestety, jedyną możliwą ofiarą był w tym momencie Sakit.
- Patrz! - wołałam, ciągnąc go po kolejnych stanowiskach. - Jakie śliczne! Patrz jak ładnie błyszczą te kamyki, a ten wisiorek to chyba złoto. Ou, ale jaka cena. - puściłam błyskotkę lewą ręką, prawą ciągnąc towarzysza dalej. - Patrz, żarcie! Znaczy pachnie jak żarcie, ale wygląda trochę dziwnie. Dobra, cofam to, baardzo dziwnie. Kurczę, co to jest? Choć i tak spróbowałabym jakbym miała pieniądze. - zachichotałam.
By nie streszczać całego mojego monologu przejdę od razu do najistotniejszej i najważniejszej sprawy - zwierząt! Były nieco dalej od centrum, ale było ich po prostu pełno! Włochate, łyse, łuskowate, galaretowate, co dusza zamarzy! Było nawet coś co wyglądało jak owłosiona szczęka z oczami.
- Sakit! - odwróciłam się do niego z tym co miałam na rękach, ignorując gniewne pomruki sprzedawcy. - To! Ja chce to! No, patrz jakie to słodkie. I małe! I włochate! Nie będzie z tym problemu, pewnie je trawę. No i jest słodziutkie. - podrapałam "coś" za uchem, a gdy tylko zamruczało radośnie to zaraz zostało przeze mnie przytulone. - Kup mi! Proszę, proszę, proszę! - zrobiłam chyba najpiękniejsze i najsłodsze słodkie oczy w całym moim życiu.

< Sakit? Co Ty na to? Ja też bardzo proszę :3 >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz