niedziela, 9 lipca 2017

Od Fufu do Sakita

"Wdech, wydech, Fufu, spokojnie" - uspokajałam się w myślach. Przecież ja tak naprawdę rzadko bywam zła. Rzadko! No, przynajmniej ja tak uważam, a to chyba wystarczy? W końcu kto może być lepszym źródłem informacji o mnie niż ja sama. Prawda?
Wracając... teraz właśnie nadszedł ten moment kiedy ja jestem zła. I to bardzo. Nie dość, że po upadku bolał mnie piszczel, to ten wredny Pan kopnął mnie prosto w brzuch i jakby nigdy nic sobie poszedł. Znaczy ignorując to, że wywalił się, potykając wcześniej o mnie, to tylko brzydko coś przeklął, pokrzyczał i poszedł sobie dalej. Nawet nie przeprosił! Nie dziwcie się więc, że moja ręka niemal odruchowo powędrowała w kierunku pobliskiego kamienia, który chwilę później leciał już w kierunku Nieznajomego.
- Po pierwsze... - kolejny piękny okaz skały okruchowej ruszył w pościg za mężczyzną. - Czeka się na odpowiedź! Po drugie... - gładki ruch nadgarstka pozwolił wysłać w jego kierunku jeszcze jedną wiadomość. - Leżącego się nie kopie! Tym bardziej kobiet! - teraz uderzenie wydawało się nieco mocniejsze. - I do tego wiele więcej innych błędów! O zasadach dobrego wychowania nie wspominając, gdzieś Ty się uchował?!
Ten jednak, zamiast jakkolwiek się tym przejąć, zwyczajnie to olał. Tak po prostu mnie olał. Przecież tak się nie robi! Jestem księżniczką, następczynią rodu, wysoko urodzoną osobą! Damą! A ten, zwykły kmiotek ze wsi, śmie mnie lekceważyć. Wstałam gwałtownie, rzucając w niego ponownie.
- Za kogo Ty się niby uważasz, za jakiegoś księżunia? - fuknęłam, gniewnie odrzucając grzywkę z twarzy.

< Księżunio? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz