- PRIMO, TEN… GOŁĄB, JAKOŻEŚ TO OKREŚLIŁ, TO NIE TWOJA SPRAWA – uciął Akroteastor, mimo że wiedział, że prędzej czy później będzie musiał wyjaśnić ten temat, jeśli zgodzi sią na propozycję młodzieńca. – SECONDO, TWOJA PROPOZYCJA BRZMI NIEZWYKLE ZACHĘCAJĄCO, JEDNAKŻE ZASTANAWIA MNIE JEJ SZCZODROŚĆ.
- Szczodrość? Ja uważam to za równowartościową wymianę – odparł Ivar.
- CZYŻBY? – gdyby Morteo miał brwi zapewne by je podniósł, zamiast tego uniósł czaszkę nieco w górę, wprawiając kaptur w ruch.
- No daj spokój, po co miałbym cię teraz oszukiwać?
Akroteastor pomyślał chwilę i pokiwał głową.
- JAK DALEKO IDĄCE BADANIA MASZ NA MYŚLI? – zapytał, przelotnie pomyślawszy o krojeniu chłopaka żywcem na kawałki.
- Takie, które nie będą wymagały wbijania noża w moje ciało, bardzo je cenię. – Morteo ponownie pokiwał głową. Właściwie nie spodziewał się innej odpowiedzi.
- DOBRZE. CHCĘ GWARANCJI, ŻE DOTRZYMASZ SWOJEJ CZĘŚCI UMOWY – zamilkł na chwilę i odpowiedział: - SŁOWO HONORU WYSTARCZY.
- Słowo honoru – Ivar z poważną miną wykonał nieokreślony gest w okolicy serca. Stwór spojrzał w kierunku drzwi, za którymi jakiś czas temu zniknął rycerz z Merkez. Nie chciał go za bardzo prowokować do rasistowskich docinków swoim wyglądem. Szczególnie, że był rycerzem. A każdy dobrze wie, że gdyby rycerz rozpowiedział, że jakiś potwór wymordował ludzi w zajeździe to nawet, gdyby potwór miał niezbite dowody na niewinność, lud i tak posłucha rycerza. Ładna buźka, zbroja i mieczyk to połowa sukcesu w życiu. Drugą połową jest szczęście, dzięki któremu nie giniesz w głupiej bitwie o nie swoje sprawy i dożywasz późnej i szczęśliwej starości.
Ivar wstał i przeciągnął się, po czym cichym krokiem pantery zaczął skradać do Akroteastora. Jedno stąpnięcie na fałszywą deseczkę i cichy skrzyp wyrwał stwora z niepochamowanego potoku myśli. Cofnął się, by przeniknąć przez ścianę i stanąć koło miejsca, w którym Ivar przed chwilą siedział.
- NIE ZAKRADAJ SIĘ WAŚĆ, GDY MYŚLĘ – powiedział, zsuwając kaptur z czaszki, a następnie rozsznurowując supeł na szyi. Na chwilę odłożył płaszcz na ladę i położył swoje dolne ramiona na biodrach, a górne założył na piersi. Ciemne ciernie powoli przesuwały się po jego ciele bez najlżejszego dźwięku.
- Łoł, niezły asortyment – skwitował chłopak, podchodząc bliżej i wyciągając dłoń w kierunku żeber stwora.
- NIE DOTYKAJ – warknął Morteo, cofając się o krok i wpatrując złowrogo z góry w Ivara.
- Chciałem tylko lepiej im się przyjrzeć – wyjaśnił jawnie nieszczerze chłopak.
- DOŚĆ PRZYGLĄDANIA SIĘ. – Stwór sięgnął po swój płaszcz i po chwili znów wyglądał jak nieco garbaty wieszak na płaszcze. W tym samym momencie rycerz z Merkez powrócił, swoimi krokami zwracając uwagę obu rozmawiających. Trzymał w ręku jakiś amulet, przypominający wyglądem klepsydrę, gładząc go bezwiednie. – OHO, CZAS SIĘ DEWENEE – mruknął do siebie Akroteastor i gwałtownie chwycił Ivara za rękę. Kontakt z ludzkim ciałem sprawił, że przebiegł go dreszcz po plecach, jednak nie mógł nic na to poradzić.
- He… - zaczął młodzieniec, gdy stwór pociągnął go do przejścia. W tym samym momencie rycerz z Merkez przypomniał sobie o ich obecności. Przez moment na jego twarzy wymalowała się wyraźna troska, a wręcz: obawa.
Już rozmawiając z tym dziwakiem wcześniej Morteo odniósł wrażenie, że jest niebezpieczny. I zbyt inteligentny. A przynajmniej zbyt szybko wyciąga wnioski, jak na zwykłego człowieka.
W chwili, w której przypadkowi towarzysze znikali w powietrzu świsnął sztylet o ostrzu w kształcie liścia właściwy zabójcom, nie rycerzom.
Akroteastor i Ivar znaleźli się na zewnątrz zajazdu, materializując się za karym koniem. Zdziwione zwierzę zarżało, a Morteo zaczął rozwiązywać sznur przymocowany do słupka.
- Czekaj – powstrzymał go Ivar. – Akruś, jest nas dwóch na jednego, zresztą nie damy rady daleko ujechać na jednym koniu.
- DLATEGO TYLKO TY BĘDZIESZ JECHAŁ – odparł poddenerwowany stwór. Nie chciał dłużej zwlekać i obawiał się, że marnowanie czasu na tłumaczenie Ivarowi wszystkiego dokładnie doprowadzi ich do śmierci. Drzwi zajazdu otworzyły się z hukiem.
Chłopak okazał się bystrzejszy, niż Morteo przewidywał. Bez dalszych obiekcji wskoczył na wierzchowca i pogalopował w stronę lasu. Akroteastor rozciął szarpnięciem rzemień u szyi, który tak pieczołowicie przed chwilą wiązał, i pognał na sześciu łapach za nim. Coś srebrnego otarło się o jego żebra i wbiło w trawę koło niego, jednak stwór nie przystanął, by się upewnić, że był to nóż. Szybko dogonił jeźdźca i w pewnym oddaleniu biegł równolegle do Ivara aż do momentu, w którym dotarli nad szeroką rzekę. Chłopak zatrzymał konia i zeskoczył z siodła.
Akroteastor stanął na tylnych nogach i wyczesał nieco liści z futra, zanim zdecydował się wyjść z zarośli. Żałował utraty płaszcza, niemniej sytuacja to usprawiedliwiała.
- Więc? Dlaczego uciekliśmy? – zapytał Ivar, zakładając ramiona na piersi.
- NIECHYBNIE ODNALAZŁ CO ZAGUBIŁ.- Morteo westchnął, jedna z jego dłoni bezwiednie poprawiła wijące się ciernie, które nie mogły złapać zaczepu powyżej ostatniego żebra. – TO WYGLĄDAŁO NA STOPER JAKIEGOŚ RODZAJU. ZAISTE, BYŁEM TEALE, ŻE TE ISTOTY LUDZKIE NIE MOGŁY UMIERAĆ TAK SPOKOJNIE. ZWYKLE ŻADNE ISTOTY NIE UMIERAJĄ SPOKOJNIE. NAWET W OBLICZU PEWNEJ ŚMIERCI SZUKAJĄ DRZWI KUCHENNYCH.
(Ivar? Emm... tak)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz