środa, 28 marca 2018

Od Aurory do Sakita

Wzięłam łyczek rumiankowej herbaty i spojrzałam na swoją towarzyszkę. Była nią starsza kobieta, Meredith, moja sąsiadka z drugiego brzegu rzeki, która oddzielała nasze posesje. Uśmiechnęłam się do niej delikatnie, by dodać jej otuchy. Nosiła na swoich barkach wiele. Za wiele, jak na swój wiek. Podziwiałam ją. Była niezwykle silną i dobroduszną kobietą. Pomagałyśmy sobie nawzajem. Teraz była moja kolej.
Obie siedziałyśmy w altanie z białego kamienia, która się znajdowała niedaleko mojego domu. Jej masywne kolumny oplatał bluszcz. Uwielbiałam to miejsce.
Meredith również upiła łyk herbaty.
- Mój Howard ciągle cierpi na bóle kręgosłupa. Nie narzeka, udaje, że wszystko jest w porządku, ale widzę, jak mu jest ciężko. Próbowałam już wielu lekarstw, ale żadne nie zadziałało. W dodatku moja siostra rozchorowała się. Jej stan nie pozwala jej na wychodzenie z domu. Będę musiała udać się do niej z pomocą.- staruszka wbiła wzrok w złocisty napar. Dobrze znałam męża pani Meredith. Był uczciwym, pracowitym człowiekiem o dobrym sercu. Praca młynarza, którą wykonywał nie należała do najlżejszysz. Siostrę mojej sąsiadki natomiast znałam jedynie z jej opowieści. Opisywała ją jako pogodną i spokojną mieszkankę stolicy Merkez.
Meredith oczekiwała na jakąkolwiek radę z mojej strony.
- Nie martw się, moja droga. Mam w domu zapas maści rozgrzewających, które pomogą pani mężowi. - powiedziałam z uśmiechem. Dokończyłyśmy herbatę i przeszłyśmy do mojego domu.
Od razu udałam się do pokoju sprawującego funkcję magazynu i zdjęłam z drewnianej półki niewielką miskę z przykrywką, wykonaną z gliny. Znajdowała się w niej maść, którą zrobiłam z wielu ziół o leczniczych właściwościach. Podałam przedmiot kobiecie.
-Dziękuję, kochana. Ile jestem ci winna?
- To prezent. - odparłam z uśmiechem.
-...Może chciałabyś pojechać z nami do mojej siostry? Czułabym się pewniej, mając cię u mego boku.
-Z przyjemnością wam pomogę.
- Pojutrze w stolicy odbędzie się festyn. Król organizuje go co roku na powitanie wiosny. Osobiście wita przybyłych wraz z księżniczkami i książętami. - powiedziała kobieta z uśmiechem. W moich oczach pojawił się błysk. Książę? Najprawdziwszy? Taki, jak w książkach i opowieściach Elinor? Na mojej twarzy rozkwitł szeroki uśmiech, a ja sama odpłynęłam wraz ze swoją wyobraźnią. Najprawdziwszy książę...
Na ziemię ściągnął mnie śmiech Meredith.
- Rozumiem, że chciałabyś na niego pójść. - bardziej stwierdziła, niż zapytała.
- Jeszcze jak bardzo. - potwierdziłam, składając dłonie jak do modlitwy. Od zawsze marzyłam, żeby spotkać jakiegoś księcia.
Meredith uśmiechnęła się do mnie.
- Muszę już iść. Mamy mało czasu na spakowane bagaży. Jeśli zdecydujesz się z nami jechać, wyjeżdżamy zaraz po wschodzie słońca. - to powiedziawszy, kobieta pożegnała się ze mną i wyszła. Euforia rozsadzała mnie od środka. Miałam ochotę skakać, tańczyć i śmiać się. Najprawdziwszy książę...
Czym prędzej wybiegłam z domu nad jezioro, zamieszkiwało przez moje przyjaciółki - nimfy i rusałki. Opowiedziałam im o tym, czego się dowiedziałam od Meredith na jednym wdechu. Byłam zaskoczona tym, ile powietrza mogą pomieścić moje płuca.
Ze zniecierpliwieniem czekałam na jakąkolwiek reakcję z ich strony. Jednorożce, które wcześniej zamierzała ugasić swoje pragnienie, znieruchomiały w połowie ruchu. Rusałki i nimfy patrzyły to na mnie, to na siebie, jakby niepewne, co do tego pomysłu. Według mnie był świetny.
-Wiesz..- zaczął jeden z jednorożców - nie sądzę, by był to najlepszy pomysł. To bardzo daleko, nie znasz tamtego miasta, ani ludzi.
- Znam Meredith. - nie zamierzałam ustąpić. W końcu okazja zobaczenia prawdziwego księcia nie zdarza się codziennie.
- Chodzi mi o innych mieszkańców. Tych, którzy nie przepadają za innymi rasami. Co, jeśli coś ci się stanie?
- Poradzę sobie. Jestem już prawie dorosła.
- Ludzie mają broń i znają różne sztuczki, żeby przechwycić przedstawicieli innych ras. Potem ich torturują, sprzedają, robią z nich niewolników lub od razu zabijają. Nie chcę, żebyś dołączyła do tych nieszczęśników. - wszystkie jednorożce poparły głos kolegi. Poczułam. Jak cały entuzjazm ze mnie ulatuje, ustępując miejsca ciężkim chmurom przygnębienia, które zasłaniały słońce swoimi szarymi cielskami i przygniatały mnie. To bolało.
-...Chyba macie rację...- odparłam cicho po chwili milczenia.
- To ja już pójdę... Nie chcę wam przeszkadzać. - automatycznie przywołałam na twarz uśmiech i zniknęłam za drzewami.
Usiadłam w cieniu drzew na ciemnozielonej trawie. Nie miałam już ochoty absolutnie na nic. Moi przyjaciele we mnie nie wierzyli. Uważali, że nie dam sobie rady w nowym świecie.
Podciągnęłam kolana pod brodę i objęłam nogi rękoma. Twarz ukryłam między kolanami. Mam tak po prostu zrezygnować ze swojego marzenia? Z trudem powstrzymywałam się przed wypuszczeniem ze swoich oczu strumieni łez. Swoim pieczeniem nie ułatwiały mi zadania. Poddać się czy zaryzykować? Draco przytulił się do mnie.
"Pokażę im, że doskonale dam sobie radę. Poza tym siostra Meredith potrzebuje pomocy." powiedziałam sobie w myślach i wstałam na równe nogi. Nie zamierzałem poddać sie tak łatwo. Czekałam na tego księcia całe życie i zobaczę go, choćbym miała przeszukać całe Merkez.
Pobiegłam do domu i zebrałam kilka uplecionych przeze mnie koszy i wystruganych zabawek. Udałam się z nimi do miejsca, które najczęściej zajmowali kupcy. Sprzedałam wszystko po sumie, zadowalającej obie strony. Następnie zabrałam się za porządki w domu, jak i wokół niego. Na koniec wzięłam kąpiel i poszłam spać.
***
Obudziłam się kilka godzin przed słońcem. Od razu zasłałam łóżko i usiadłam przed toaletką, którą sama zrobiłam. Przypominała kilka splecionych ze sobą drzewek, które utrzymywały owalne lustro, a ich korzenie zdawały się znikać w podłodze.
Uczesałam włosy i zaplotłam je w luźny warkocz z dodatkiem błękitnej wstążki i drobnych kwiatów. Następnie ubrałam białą halkę i skromną sukienkę w tym samym kolorze. Jej rękawy były krótkie. Zdobiła ją różowa wstążka. Na stopy ubrałam sandały wykonane cienkich pędów drzew. Dotknęłam jeszcze palcami naszyjnika, myśląc o swoich rodzicach z nadzieją, że kiedyś ich odnajdę. Dla przyjaciół zostawiłam list, informujący ich, jaką decyzję podjęłam.
Po dodaniu do ubioru swojej czarnej peleryny z kapturem, wyszłam z domu, biorąc ze sobą śpiącego Draco oraz wcześniej spakowaną torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami. Przytuliłam smoczą kulkę do piersi. Na kostkach czułam muśnięcia soczystych źdźbeł szmaragdowej trawy, ozdobionych wilgotnym perłami rosy. Zamknęłam oczy i wciągnęłam nosem zapach, który pozostawił po sobie wieczorny deszcz. Wszystkie istoty zamieszkujące okolicę jeszcze smacznie spały. Bojąc się, że je zbudzę, stąpałam jak najciszej.
Gdy znalazłam się nad rzeką, przeskoczyłam na jej drugi brzeg po kamieniach. Lądując na trawie, zauważyłam Meredith, wychodzącą z domu. Pomachałam jej oraz Howardowi na powitanie. Uśmiechnęli się do mnie i załadowali bagaże na wóz, w tym mój. Usiadłam na sianie, gdy małżeństwo zajęło miejsce woźnicy.
- Jak się pan czuje?
- O niebo lepiej, moja droga. Bardzo dziękuję Ci za pomoc. - powiedział radośnie pan Howard. Ich ogier ruszył wolno, by z czasem przyspieszyć. Z uśmiechem obserwowałam wschodzące słońce. Już nie mogłam doczekać się widoku stolicy Merkez. Droga minęła nam spokojnie w przyjaznej atmosferze. Draco był na początku zdziwiony swoim położeniem, ale uspokoiłam go. W czasie jazdy słuchałam z uwagą opowieści Meredith o Merkez. Wzbudzały one moją ciekawość.

***

Na miejsce dotarliśmy dopiero w nocy. Spojrzałam na czarny atłas, ozdabiany kryształami. Niebo w stolicy Merkez różniło się od tego nad moim domem.
Z rozmyślań wyrwał mnie głos Meredith, zapraszającej moją osobę do domu swojej siostry. Był on nieduży, ale uroczy. Jasne barwy nadawały mu przyjazny klimat. Meredith przydzieliła mi sypialnię na poddaszu. Na wprost drzwi znajdowało się niewielkie okno. Po lewej stało łóżko oraz stolik, na którego blacie paliła się świeca. Prawą stronę natomiast zdobiła szafa. Włożyłam do niej swój bagaż. Następnie udałam się na spotkanie z właścicielką domu.
- Witaj, moje dziecko. - powiedziała staruszka, spojrzawszy na mnie z uśmiechem. Odwzajemniłam go i zbliżyłam się do chorej.
-Jak ci na imię?
-Aurora, pani.- powiedziałam, kłaniając się lekko.
- Miło mi jest Cię poznać. Szkoda tylko, że w takich okolicznościach. Ja jestem Eudora. - kobieta wyciągnęła ku mnie dłoń. Uścisnęłam ją, od razu rozpoznając przy tym chorobę. Wynikała ze zwykłego przemęczenia i przeziębienia, które zignorowane, nasiliło się. Natychmiast zabrałam się do pracy. Przygotowałam jej ciepłe okłady i napar z ziół.
Gdy zrobiłam już wszystko, co w mojej mocy, ułożyłam staruszkę do snu z garnkiem ciepłej wody pod kołdrą. Zasnęłam zmęczona drogą na krześle obok łóżka Eudory.

***

Obudziły mnie złote promienie słońca, padające na moją twarz. Spojrzałam na śpiącą staruszkę. Była spokojna, a gorączka ustąpiła. Cieszyło mnie to. Wzięłam zimny już garnek i poszłam z nim do kuchni. Zostałam w niej Meredith, która przygotowywała śniadanie.
-Witaj, kochanie. - kobieta odwróciła się do mnie z uśmiechem.
- Dzień dobry. - powiedziałam, zaglądając jej przez ramię. Kobieta obierała warzywa.
- Co to będzie?
- Zupa.
- Mogę pomóc? - zapytałam. Kobieta jedynie uśmiechnęła się, więc dołączyłam do niej, uznając to za "tak".
- Jak ci się spało, Auroro?
- Dobrze. A pani i mężowi?
- Howard szybko zasnął, zmęczony, a ja martwiłam się o Eudorę. - Meredith posmutniała.
- Pani siostrze nic nie dolega. Po prostu się zaniedbała.- powiedziałam, wrzucając skrojone warzywa do garnka.
Gdy posiłek był gotowy, Meredith zaniosła go mężowi i siostrze. Eudora otrzymała dodatkowo ode mnie lekarstwa.
Po umyciu i poprawieniu swojego wyglądu, wybiegłam radosna z domu. Nakarmiłam konia, który dzielnie zniósł całą podróż i pogłaskałam go. Draco ułożył się na sianie obok ogiera. Przytuliłam go i pozwoliłam mu się zdrzemnąć. Sama udałam się do miasta.
Stolica Merkez była pięknie przystrojona. Pomiędzy budynkami zwisały uplecione z kwiatów girlandy, tworząc dachy nad drogami, które zdobiły rozsypane prawdziwe i namalowane kwiaty. Kupcy rozstawiali swoje stanowiska, by powitać przybyłych lokalnymi towarami. Nie mogłam się doczekać rozpoczęcia festynu. Rozglądałam się dookoła, zafascynowana nowym miejscem. Wszystko tak bardzo różniło się od tego, co znałam. Im bliżej było południa, tym więcej osób mijałam. Po chwili musiałam uważać, żeby nie zostać stratowana przez konie. Udałam się z innymi w kierunku centrum miasta, oni szybkim krokiem, a ja - biegiem. Przez emocje mi towarzyszące miałam wrażenie, że latam.
Wszyscy, łącznie ze mną, zatrzymali się przed podwyższeniem, obsypanym kwiatami. Cudem udało mi się zdobyć miejsce tuż przy nim. Wkrótce wszedł na nie mężczyzna w koronie - zapewne król Yaradan. Władca rozłożył uniesione dłonie i zaczął mówić donośnym głosem.
-Witam wszystkich zebranych na uroczystym powitaniu wiosny. To właśnie dziś zima ustępuje miejsca swej pięknej siostrze. Natura budzi się do życia, a każde stworzenie zaczyna nowy rozdział... Życzę wszystkim mieszkańcom, jak i gościom, pomyślności w nowej porze roku oraz dobrej zabawy. - na podest weszły dzieci króla. Stanęłam na palcach, by móc im się przyjrzeć.
-Niechaj zacznie się festyn!- wykrzyknął władca,  a wszyscy nagle się poderwali do wiwatu. Przed oczami mignęły mi ciemne włosy jednego z książąt, gdy nieumyślnie popchnięta przez kilka osób, straciłam równowagę i zaliczyłam bliskie spotkanie z jakimś mężczyzną oraz kostką brukową. Bolało. Podniosłam się, przepraszając przy tym kilkukrotnie nieznajomego i masując obolałe ramię. Mężczyzna wstał wyraźnie niezadowolony i zaczął szybko zbierać z ulicy biżuterię, kiedy zorientował się, że brakuje jej w kieszeniach. Jego ubrania były podarte, głowa zgolona na łyso, a połowę jego twarzy szpeciła długa blizna. Nieznajomy przeniósł na mnie wrogie spojrzenie. Nagle zostałam chwycona przez niego za przód peleryny przy szyi.
-Co ty sobie wyobrażasz?! Chcesz narobić sobie kłopotów?!- wrzeszczał nieznajomy, szarpiąc mną. Bałam się go. Bardzo. Nagle zamilkł, patrząc na moją szyję. Szybko ją zasłoniłam, gdy dotarło do mnie, że musiał zobaczyć moją pamiątkę po rodzicach - naszyjnik z klejnotem.
-...Daj mi to, a zapomnę o całej sprawie. - mruknął mężczyzna, wyciągając dłoń. Pokręciłam przecząco głową. Nieznajomy chwycił mnie za gardło, lecz ja dalej zasłaniałam naszyjnik dłońmi.
-Dawaj, pukim dobry!
-Nie.
Wtem poczułam silne uderzenie o cegły i równie nieprzyjemny ból pleców. Za sobą wyczułam ścianę budynku.
Gdy nieznajomy uniósł pięść, by zadać mi kolejny cios, zamknęłam oczy. Ale niczego nie poczułam. Niepewnie uchyliłam powieki. Mój oprawca patrzył z przerażeniem na młodzieńca, który trzymał jego nadgarstek w żelaznym uścisku. Również uniosłam na niego wzrok. Na spokojnej twarzy dostrzegłam soczyście zielone oczy. Utonęłam w nich, zapomniawszy o celu swojej podróży, a na chwilę nawet tego, jak mam na imię.
Ocknęłam się dopiero, gdy ciało złodzieja uderzyło o tą samą ścianę, co ja poprzednio. Młodzieniec najwyraźniej mnie nie zauważył, zajęty kłótnią z mężczyzną. Chyba się znali. I nie lubili się. Z awantury zrozumiałam, że chodzi o interesy. Złodziej został pobity, a jego łup - odebrany. Spojrzałam na oddalającego się zbira, następnie wracając wzrokiem do swojego wybawcy. Po szybkim namyśle udałam się za nim.
-...Dziękuję za pomoc.- zaczęłam. Odpowiedziało mi milczenie.
- Jak ci na imię?- starałam się jakoś zacząć rozmowę. Dalej cisza. Przyspieszyłam, wyprzedzając chłopaka i stanęłam przed nim, zmuszając go do zatrzymania się i zwrócenia na mnie uwagi.
- Jestem Aurora i dziękuję ci za ratunek.- powiedziałam na jednym wdechu. Młodzieniec spojrzał na mnie zdziwiony.
- Jak ci na imię?- ponowiłam pytanie.
-...Sakit. - odparł po chwili niepewnie, jakby coś go zdziwiło w moim zachowaniu. Następnie znowu poszedł dalej. Pobiegłam za nim.
- Gdzie idziesz?
- To chyba nie twoja sprawa.
- Wybacz, jeśli cię uraziłam... Znasz to miasto?- szukałam odpowiednich słów, ponieważ "Cześć, może wybierzemy się na festyn i poznamy lepiej? Może ci się odwdzięczę." brzmiało jakoś dziwnie.

<Sakit? Co powiesz na mały wypad?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz