czwartek, 22 marca 2018

Od Sivika do Carreou

Odpłynął. Wyłączył się, najzwyczajniej w świecie odłączyli mu zasilanie. Błękitne oczy były puste, obrzydliwie puste, bez wyrazu, jakby nagle odcięli dusze od ciała, chociaż to dalej funkcjonowało. Nie kontaktował. Wlepiał wzrok w pustkę, sterczał tak i nie reagował na żadne bodźce zewnętrzne.
Dlatego mogłem tylko rozłożyć się wygodniej i czekać, dokładnie obserwując przy okazji chłopaka, bo to chyba była pierwsza okazja, gdy nie rzucał się do wycierania spodni, nie ryczał, albo nie przepraszał i mogłem go po prostu pooglądać takiego o, naturalnego, zwykłego, bez ozdobników w formie uśmieszków, rozżalonych oczu, czy innych fikuśności.
Rzeczywiście, wyglądał jak anioł z krwi i kości. Nawet taki bez wyrazu cały błyskał się wrodzoną dobrocią. Rozsiewał wokół siebie takową aurę na dobre kilka kilometrów kwadratowych, a gdy wszedł do gospody, wylewało się drzwiami i oknami.
Włosy miał już przetłuszczone, rozrzucone we wszystkie strony świata, zdecydowanie potrzebował się ogarnąć, szczególnie po nocy spędzonej w kurzu zatłoczonej ulicy.
Ładnie wykrojona żuchwa, prosty nos, pełne usta, czy nawet idealnie wyregulowane brwi, które łagodnie unosiły się nad błękitnymi oczami w kształcie migdałów.
Carreou był po prostu atrakcyjny, a kto uważa inaczej, niech pierwszy rzuci kamieniem i postawi się przed moją osobą i głośno to oznajmi.
Dopiero po chwili dotarło do mnie, że w sumie gapię się na niego jak ostatni idiota, jak ciele na malowane wrota, możliwe, że z nieco rozmarzonym wyrazem twarzy i uśmiechem majaczącym na ustach. Nie potrafiłem inaczej. Jego oczy były inne. Błękit był cieplejszy niż Tamtego. Były łagodniejsze niż te należące do Niego.
Nie wiedziałem, czemu bałem się przypomnieć o imieniu.
Carreou przypominał mi Aysala. Nie wiem, w jaki sposób, nie wiem dlaczego, ale coś się tam czaiło. Coś, co sprawiało, że bezpośrednio nawiązywałem do wampira.
Z jednym szczegółem, o którym wspominać nie wolałem.
Poruszył się nerwowo, zwrócił na siebie moją uwagę, przywołał mnie do porządku, dlatego wyprostowałem się i zerknąłem, tym razem czujnie.
— Głównie na drzewach, czasami na Aposie, jak się zmieni w jelenia... Ale tylko czasem. Nie lubi tego — odparł krótko, na co ściągnąłem brwi. Kim, do cholery jasnej jest Apos? Chodzi o to ptaszysko, które głaskał, gdy pierwszy raz go zobaczyłem? Możliwe, to też wchodzi w rachubę, chociaż zmiana w jelenia brzmiała dość nietypowo. Mówi facet, który daje się duchom, o ironio.
Klient.
Ulany skurwysyn, dupa większa od ambicji, chciał tylko obrazek, żeby powiesić córce w pokoju, czy co innego, cholera ich wie. Nie piorunowałem go wzrokiem, nawet na niego nie spojrzałem, szkoda marnować sobie oczu na takie widoki. Chłopak natomiast negocjował co do ceny, ładnie wojował na tej arenie, dlatego mogłem po wszystkim tylko przyklasnąć.
— Dał mi za dużo... Myślisz, że powinienem to oddać? — spytał się, przeliczając ponownie monety, które pięknie błyszczały się w łapce młodzieniaszka. Uśmiechnąłem się i pokręciłem głową.
Oczywiście, że się pomylił, ale nie miałem zamiaru mówić tego chłopakowi, jeszcze by za nim poleciał.
— Widocznie uznał twój kunszt za cenniejszy i postanowił dorzucić coś od siebie, tak na dobry początek dla młodego artysty. — Złapałem jego dłoń i zamknąłem ją, z pieniędzmi w środku. — Nie przejmuj się i uśmiechnij, zarabiasz ładne sumki, cholero mała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz