Usłyszałem ciche prychnięcie, jednak nie sądziłem, aby było spowodowane irytacją. Chyba czymś zupełnie przeciwnym.
- Carr, nie przynosisz mi wstydu - Powiedział Sivik ze śmiechem. Zrobiło mi się jeszcze przyjemniej, więc sam zachichotałem pod nosem. Ah, jak dobrze mieć kogoś, z kim można się pośmiać! Nawet z własnej osoby...
- Wróciło ci energii i w końcu ładnie się uśmiechasz, to dobrze. Ładne fikołki. Obrazek też. - Odruchowo zerknąłem na obraz pod moją ręką, podniosłem go i obejrzałem po raz kolejny. Mógłbym poprawić cieniowanie czy niektóre kwiaty. Spoglądając na obraz, ponownie napawałem się radością. Mimo, że przedstawiał on człowieka, tuż przed śmiercią w męczarniach i wysłaniu go do Piekła. Być może byłem zbyt surowy.
Przeniosłem spojrzenie na skrzywiony grymas na twarzy Siviego. Nie miałem pewności, czy to wina obrazu czy czegoś więcej. Ale nie powiem, wyglądał po części jak zagubione w tłumie dziecko, proszące obcych o pomoc. Cóż za urocza sytuacja.
- Gotowy na przespane noce i brak poczucia, że zaraz coś spadnie ci na głowę? - Odezwał się nagle, na co przytaknąłem ochoczo głową. I to jak! Nareszcie będę w stanie odpocząć od ciągłych spojrzeń, dotyku bądź dziwnych koszmarów. Ogarnęły mnie jednak wątpliwości. Możliwość rozejścia się naszych dróg z każdą chwilą, z każdą rozmową, z każdym gestem była coraz bardziej prawdopodobna. Zacząłem odczuwać z tego powodu stres. Co mam robić? Mam mu powiedzieć, że chcę towarzyszyć Sivikowi w jego podróżach? Pocieszać? Sprawiać radość? Być jego stróżem? To nie ma sensu. Nic z tego nie wyjdzie. Jedynie mnie wyśmieje. A być może w dodatku zostawi z tym problemem natury duchowej. Posmutniałem nieznacznie. Wszystko w ciągu kilku chwil. Ah, rzeczywiście mam chaotyczny charakter, nie ma co.
- Oczywiście, że tak. O niczym więcej nie marzę. - Odparłem z lekką niepewnością, ukrywając to pod fasadą zdenerwowania. Byleby nie zdradzić się w takiej chwili.
Poprawiłem więc torbę, obraz, a następnie przywołałem Aposa, który usiadł na moim ramieniu, łypiąc groźnie na ciemnowłosego. Chyba się nie polubili. Zrozumiałem to dodatkowo, kiedy ptak ze skrzekiem wyrwał pióro z włosów mężczyzny i wzleciał na pobliski dach. Zasłoniłem zszokowany takim zachowaniem usta, nie mogąc wydusić z siebie żadnego słowa.
- P-Przepraszam! Nigdy taki nie był! - Obróciłem się ku budynkowi, który sokół upatrzył na swoją twierdzę i zagwizdałem. Zwykle na ten sygnał, Apos rozpościerał skrzydła i zlatywał na moją wyciągniętą dłoń. Tym razem zmierzył jedynie rękę wzrokiem, przechylając łebek na boki. Co za nieznośne stworzenie!
- Chodź tutaj, Aposzczurze! Bo jak się do ciebie przejdę, nie będzie za ciekawie! -
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz