wtorek, 20 marca 2018

Od Sivika do Carreou

— Porwał mnie kilka miesięcy temu. Torturował, znęcał się... Chyba się domyślasz, o co chodzi. — Uniosłem brwi. No tak, rzeczywiście, społeczeństwo jednak nie zdecydowało się jeszcze wypełznąć z moralnego gówna, które trwało w swojej stałej postaci od dobrych kilkuset, jak nie kilku tysięcy lat. Sprawa dość beznadziejna, nie ma co się oszukiwać, rasa ludzka do najprzyjemniejszych nie należała. Chłopak ździebko się rozkleił. Ściągnąłem delikatnie usta i wypuściłem dym nosem, dokładnie obserwując zaciągnięty na dłoń rękaw, wycierający delikatnie kącik oka. Złapałem się na myśleniu o nim w sposób dość niepokojący, przynajmniej jak dla mnie. — Nie jestem stąd. Szukałem drogi do domu... Myślałem, że on mi pomoże... Oh, jak głupi byłem. Koniec końców, umarł. Został zadźgany czy coś. Od tego momentu, kiedy udało mi się uciec, czuję, że jest obok mnie. Dzisiaj na rynku czułem jego dłonie. To było takie rzeczywiste! — dokończył energicznie, tym samym siejąc pomiędzy nami dość niewygodną ciszę, której przerywać nie miałem zamiaru. Głosy szeptały, otulały uszy, kazały czekać. Więc czekałem. Były szczwańsze ode mnie. — Chcę po prostu, żeby odszedł. Czy to do Piekła czy czegoś poza nim... Tylko nie do Nieba. Nie chcę go tam spotkać. — Skulił się, jak dzieciak, albo dziewka po przeżyciach i zamówił piwo, które zaczął ciągnąć niczym spragniony pustelnik wodę. Wychylał kufel coraz bardziej, przyprawiając mnie o ściągnięcie brwi, a już za chwilę przystopowanie chłopaka dłonią, bo zaczynał się zagalopowywać.
Mimo wszystko myśli dziko zaczęły przemykać przez głowę, bo mało kiedy duchy mściły się na osobach, nad którymi same się znęcały. Częściej doszukiwały się prawdziwych winowajców, nie marnowały czasu na podległe im istoty. Uznawałem to za swoiste wyleczenie zmartwionych dusz, które koniec końców dochodziły do wniosku, że nie ma co.
Do tego jednak mentalność człowieka wraz z przestąpieniem na drugą stronę nieco się zmieniała.
Zgniotłem resztkę papierosa na ławce, oparłem się łokciem o stół i nachyliłem nad aniołem, który obracał kufel w dłoniach.
— Nie zrobiłeś mu niczego za życia, prawda? — spytałem podejrzliwie, zaciskając mocniej szczęki, mrużąc oczy i delektując się przy okazji chłodnym dotykiem na karku, palcami, które powoli masowały zesztywniałe mięśnie, odprężały.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz