Słysząc te słowa, znieruchomiałem ze strachu, że zrobiłem coś nie tak. Lecz kiedy usłyszałem ponownie głos ciemnowłosego, wszystko wróciło do względnej normy.
- Sivik, nie używaj per "pan", bo mnie kurwica jasna strzeli, dobrze? -
Brzydkie słowo, które przed chwilą usłyszałem, sprawiło, że otworzyłem szeroko oczy ze zdziwienia.
- Kur... To znaczy, to takie.. - zacząłem mamrotać, kiedy Sivik minął mnie i zaczął iść w tylko sobie znanym kierunku.
- Dzisiaj, siódma, pod Białym Orłem. - rzucił na odchodne, nim zniknął za rogiem budynku. Co to znaczyło? To jakaś karczma? Zajazd? Popukałem się palcem w podbródek i usiadłem w zamyśleniu na chodniku. Burczenie w żołądku przywołało mnie do porządku. Uświadomiłem sobie, że nie sprzedałem żadnego obrazu, a powietrzem się nie najem. Podciągnąłem kolana pod brodę, obserwując mijających mnie ludzi. Tylko kilku spojrzało na stragan, jednak szybko odchodzili, zajmując się swoimi sprawami. W głębi malutkiego, anielskiego serduszka, miałem nadzieję, że Sivikowi jednak nie da się załatwić "mojej sprawy" tak szybko i będę mógł przebywać w jego otoczeniu jeszcze przez jakiś czas. Uczucie psychicznej wolności od wydarzeń z przeszłości mile łechtała mą nadal leczącą się po ostatnim "akcie dobrej woli" duszę. Ten człowiek gwarantował swoiste bezpieczeństwo. Wyczuwałem to jako anioł - można by rzec, że szóstym zmysłem naszej rasy jest poznawanie dobra w innych osobach.
Z przemyśleń wyrwało mnie szuranie ciężkimi butami na drodze przede mną. Z nadzieją w oczach podniosłem wzrok i... zobaczyłem strażnika.
- Za ile są te obrazy? - Spytał, spoglądając wymownie na kobietę, która wyglądała na niego z powozu. Wymusiłem uśmiech.
- Te małe co najmniej za dwadzieścia pięć. - Odparłem, podnosząc się z krawężnika.
Z sakiewką, zawierającą już kilkanaście monet, niesprzedanymi obrazami na plecach i torbą z farbami na ramieniu, kierowałem się w głąb miasta. Przy każdym moim sprężystym kroku, pieniądze wesoło grzechotały. Byłem już po małym posiłku, składającym się z pajdy chleba oraz sera, co ukoiło na pewien czas głód. Tyle dobrego. Mijając cukiernię, zwolniłem kroku, aby po chwili stanąć przed oknem razem z gromadką dzieci. Piekarz po drugiej stronie właśnie przygotowywał cukierki, rozpuszczając cukier za pomocą magicznie wykrzesanego ognia. Obserwowałem ten obraz zauroczony. Nigdy w życiu nie jadłem słodyczy. Może czas to zmienić?
Wszedłem do środka sklepu i zacząłem wybierać spośród ciast, czekolad i innych łakoci. W głowie miałem myśl o spotkaniu z Sivikiem. Akurat jego osoba przewinęła mi się przez myśli, gdy stanąłem przed tacą z kremówkami, ozdobionymi kolorowym lukrem. Zacząłem szukać wzrokiem czarnej jak włosy mężczyzny, lecz nie znalazłem jej. Wzdychając cichutko, poprosiłem o niebieską i różową. W drżące ręce przyjąłem zawiniątko, zapłaciłem i wróciłem na ulicę. Zapadał zmrok, co świadczyło, że do spotkania zostało niewiele czasu. Co sił w chudych nogach pognałem pod Białego Orła, cokolwiek to było. Po drodze jednak wpadłem w grupę bawiących się ludzi. Być może jakaś para miała akurat wesele. Nie wiem, nie mogłem dostrzec początku barwnego korowodu. Przyciągnąłem do siebie opakowanie z kremówkami, chcąc chronić pakunek przed zniszczeniem. Następnie odchyliłem głowę do góry. Apos zleciał z dachu i zaczął sunąć nad tłumem, wskazując bezpieczną drogę. Podążyłem za wskazówkami towarzysza, raz po raz wpadając na ludzi. Kiedy ostatecznie opuściłem zbieraninę, poczułem na palcach lepką wilgoć.
- O nie.. - wyszeptałem, patrząc na przesiąknięty masą papier. Cały prezent.. Dla Sivika.. Zniszczony..? Ruszyłem powoli w dalszą drogę. Ostatecznie, natrafiłem na ciemnowłosego. Bez przywitania, stanąłem przed nim ze spuszczoną głową i podsunąłem pod nos kremówki. Dosłownie. Niebiesko - różowa plamka znalazła się na skórze mężczyzny.
- Przepraszam, Sivik.. Zrobiłem ci prezent.. Ale.. Się zepsuł tak jakby, no.. -
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz