czwartek, 29 marca 2018

Od Sivika do Carreou

— Nie powinien. Ale powinniśmy uważać. — Skinąłem głową, przy okazji przyglądając się kątem oka naszym dłonią, palcami chłopaka, które miło, łagodnie i delikatnie muskały wierzch mojej ręki.
Jego skóra była przyjemnie ciepła, czuć było, że żyje, że jednak w przeciwieństwie to innego osobnika ma w środku bijące serce, potrafi zapłakać, zasnąć. Był taki jak ja.
Można było się z nim dzielić życiem, funkcjonować, normalnie, bez strachu, że...
Nie, przecież przy nim nigdy się nie bałem. Nigdy się nawet nie zawahałem, żeby oddać mu siebie w całości, chociaż mogło się to skończyć wręcz fatalnie.
— Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich. Kiedy spoglądasz w otchłań ona również patrzy na ciebie — rzucił nagle, zadzierając nieco ten i tak wystarczająco mocno uniesiony nosek. Oczywiście musiał wszystko wyszeptać dość tajemniczym tonem, wręcz hipnotyzującym, na co zareagowałem tylko mruknięciem i dokładniejszym przypatrzeniem się już nieco spokojniejszej twarzy mężczyzny. — Po prostu nie patrz w otchłań, Sivi — dodał po chwili, zerkając pierw na moją twarz, a już za chwilę wgapiając się głęboko w moje oczy, przyprawiając przy okazji o ciarki na całej długości kręgosłupa i jakiś tam niespokojny, a jednocześnie rozmarzony uśmiech, bo błękitne oczy rzeczywiście były bardzo ładne. — Po prostu nie patrz w tę cholerną otchłań. — Otchłań.
Chociaż bardzo się starałem, nie byłem w stanie okiełznać i zrozumieć słów chłopaka, mogłem tylko tępo pokiwać głową, mając nadzieję, że nieumiejętne pojęcie jego wyrażeń nie zaprowadzi mnie kiedyś do grobu. Nie byłem orłem, to była oczywista oczywistość i nawet jeśli zwali mnie Jastrzębiem, to dalej było mi okrutnie daleko do tych zwierząt, nie ważne, jak bardzo bym się nie starał.
Czułem się bardziej jak otumaniony, ciężki wół, albo coś w tym rodzaju.
— Dobrze, będę uważać, na tę „cholerną otchłań” — zaśmiałem się cicho, powoli puszczając dłoń chłopaka, bo chyba obaj nieco się zagalopowaliśmy. — Oh, losie, chyba wszystko staje nam na drodze, żeby tego ducha wygonić — mruknąłem, gdy zacząłem pojmować, że tak właściwie, to cała ta sytuacja wprowadziła mnie w stan, gdzie wszelakie stąpanie po cienkiej linii oddzielającej te dwa światy jest bardziej niż niebezpieczne. — Pozwolisz, że załatwimy to jutro, albo za dwa dni? — Naprawdę nie chciałem zniknąć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz