Nie byłem nic warty. Całkowicie nic nie warty. Nie przeniosłem swoją obecnością żadnego pożytku, a jedynie kłopoty. Czy tak zachowuje się anioł?
Spojrzałem na swoje odbicie w lustrze. Zacisnąłem dłonie w pięści, wpatrując się w to, czym byłem. Czym jestem. Wrakiem anioła, którym byłem kiedyś. Gdzie moja łaska? Dobroć? Chęć służenia Ojcu? Gdzie ten oficer, na którego część wyprawiano uroczystości? Gdzie ulubiony syn Razjela?
Moje oczy przebiegły po ciemnej smudze, przemykającej, wirującej, nabierającej kształtów za moimi plecami. Uczucie chłodu uderzyło mnie, wyrzucając powietrze z płuc. Następował kolejny atak. Tym razem nie wiedziałem, czy ducha, demona czy paniki. Wszystko jedno. Uderzyłem z całej siły w lustro. Srebrzyste odłamki opadły na podłogę, drobniejsze pokaleczyły skórę, sprawiając, że złote krople spadały na powierzchnię stolika. Ból, który mną szarpnął, sprawił, że odzyskałem jasność umysłu. Cień zniknął. Wizje zniknęły. Ale tajemniczy gość pozostał i mogłem przysiąc, że się śmiał w najlepsze.
Usłyszałem pukanie, nie, walenie w drzwi. Odwróciłem się w tamtą stronę. To mógł być tylko i wyłącznie Sivik. Czy to znaczy, że się zorientował?
— Carr? Carr, jesteś tam? — W głosie mężczyzny wyłapałem niepewność. Tyle dobrego, że nie była to złość. Czy inne, negatywne emocje, jakie ja bym zapewne czuł na miejscu towarzysza. Wiedziałem, że go zawiodłem. Nie mogąc się powstrzymać, ponownie załkałem, twarz ukrywając w dłoniach. Słone łzy muskały drobne ranki, powodując nieprzyjemne pieczenie. Może to i dobrze. Musiałem się jakoś ukarać. Za to wszystko, czego dokonałem.
— Carr, do cholery jasnej, co się dzieje? Carr, możesz mi odpowiedzieć? Odezwać się? Cokolwiek?
Nie wiedziałem, jak mam na to zareagować. Z jednej strony, mógłbym teraz po prostu sięgnąć po odłamek lustra. To takie proste. Zanurzyć się w wodzie, zrobić co trzeba. Sivik zorientowałby się dopiero wtedy, gdy byłoby za późno. Ale jednak zbyt bałem się tego zrobić. Za takie coś na pewno zostałbym strącony, stałbym się Upadłym. A to gorsze, niż śmierć.
Ból. Ból jest dobry. Oznacza, że żyjemy.
Zacisnąłem ranną dłoń w pięść. Wyłapałem wzrokiem kilka odłamków, które lśniły w świetle świecy czy co to tam było, nie miałem sił przyglądać się dokładniej. Westchnąłem cicho i otworzyłem drzwi, stając twarzą w twarz z brunetem. Rękę prewencyjnie zawinąłem w ręcznik, żeby jej nie zobaczył.
— Przepraszam, że pytam.. Ale mogę się do ciebie przytulić? Bo mi smutno... Bardzo smutno..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz