Nie powiem, średnio rozumiałem całą tę sytuację, od momentu, kiedy łapa Morteo zacisnęła się na mojej ręce, przez szaloną ucieczkę w las, aż do tego momentu, kiedy zaczął bredzić coś o stoperze i kuchennych drzwiach. Potrzebowałem chociaż niewielkiej chwili, aby zebrać myśli. Aby się uspokoić. Wziąłem więc wodze Avalona i podprowadziłem go do rzeki. Kiedy koń pił, ja usiadłem na złotym piasku i zacząłem wpatrywać się przed siebie. Co teraz zrobimy? Nie możemy wrócić do gospody. Powinniśmy unikać głównych traktów, gdyż ten pseudorycerzyk może gdzieś tam być. Muszę doprowadzić swoją część umowy do końca.. Tak samo jak Akroteastor. Wzdychając ciężko, podciągnąłem kolana pod brodę i ukryłem między nimi twarz. Nasłuchiwałem, jak mój towarzysz oczyszcza dokładnie swoje cielsko, jak mamrocze coś o kolejnych stoperach czy sam bóg wie czym, jak drepcze w te i we wte, łamiąc gałązki. I doprowadzając mnie do białej gorączki.
Wziąłem głęboki wdech, a potem długo wypuściłem powietrze przez zaciśnięte zęby. Nadal nie mogłem się opanować, w dodatku widmo przemiany, tym razem przez złość, zawisło nade mną jak niewypowiedziana klątwa.
Wtem usłyszałem piski. Wyprostowałem się więc, spoglądając w stronę, z której dochodziły - z lasu. Liivei zrobił to samo, jednak prawdopodobnie pchany instynktem samozachowawczym. Ja wiedziałem jednak, że to Lyria.
I nie myliłem się. Lisiczka przebiegła zgrabnie między drzewami, w pyszczku dzierżąc.. Sznurek. Taki zwykły. Prostej roboty, a w dodatku przecięty. Swe znalezisko zostawiła pod nogami Akroteastora, a następnie wróciła do mnie. Wziąłem w ramiona moją białą księżniczkę i wstałem.
- To chyba od twojego płaszcza, czyż nie? - Zapytałem Akrusia, który jedynie wykonał ten ruch, mający prawdopodobnie na celu imitację wzruszenia ramionami. Wyglądał ma zdenerwowanego, dlatego prawdopodobnie ograniczał się jedynie do gestów. Zmierzyłem po raz kolejny wzrokiem jego ciało. Mnie osobiście zainteresowało, wręcz przyciągało do siebie, gdyż jak dzieciak chciałem wszystkiego dotknąć. Zdawałem sobie sprawę, że raczej niewielu ludzi podzieli moje zdanie. Dlatego podszedłem do Avalona, na jego grzbiecie sadzając Lyrię. Następnie zacząłem szukać czegoś w jukach. Morteo przechylił czaszkę na bok, robiąc mały krok w naszą stronę. Koń otworzył szerzej oczy, tupnął i zaniepokoił się. Przeciągnąłem więc dłonią po jego boku.
- Shh, Avalon. Nie przejmuj się. Akroteastor nie gustuje w koniach. - Powiedziałem z lekkim przekąsem w głosie, gdyż nie miałem jako takiej pewności, co je gigant. Równie dobrze mógł żywić się roślinami, ludźmi, mięsem czy duszami, jak i energią kosmiczną czy słoneczną. Przy takich osobnikach wszystko wchodziło w rachubę. Morteo jedynie westchnął ostentacyjnie. Już miał się odezwać, kiedy wcisnąłem mu w dłoń.. Dłonie.. Łapy. Odnóża. Chwytaki? Ah, cokolwiek on tam miał, swój płaszcz.
- CÓŻ TO JEST, IVARZE? - Spytał, mierząc sceptycznie materiał. Kiedy go rozłożył, okazało się, że, jak przewidywałem, był na niego za mały. Cóż za niespodzianka.
- Płaszcz, zakryj sobie, co tam chcesz. Przepraszam, nie mam większego.-
- JAM NIE WYRAZIŁ NA TEN DAR ZGODY.. - Zaczął stwór, wyciągając ku mnie kończynę (gdyż to określenie jest najbardziej neutralne ze wszystkich) z płaszczem. Uśmiechając się lekko, pokręciłem głową.
- Jak nie po dobroci.. - Mruknąłem do siebie, biorąc się osobiście za odzianie Akroteastora. Musiałem to robić szybko, gdyż w przeciwnym przypadku, dałbym się złapać we wszystkie cztery łapy Morteo. Ostatecznie, po długiej walce, odsunąłem się, oceniając z pewnej odległości swoje dzieło. Ciemnozielona toga okrywała najbardziej taktyczne rejony mego towarzysza, niestety nieco unieruchamiając jedną z dolnych rąk. To jednak nie był aż taki problem. Bardziej zmartwiło mnie spojrzenie, godne seryjnego mordercy, wymierzone we mnie. Wzruszyłem więc ramionami i z powrotem dosiadłem Avalona.
- Powinniśmy się stąd zbierać, Akruś. Ten wariat z karczmy może zacząć nas szukać w dowolnym momencie, jak nie robi tego już teraz. -
- SŁUSZNE SPOSTRZEŻENIE. -
- Co do jazdy konno, będziemy się zmieniać. - Widząc, że gigant próbuje zabrać głos, ściągnąłem brwi i pokręciłem głową. - Żadnych "Ale". A teraz, chodźmy. - Oznajmiłem, spinając łydkami boki konia. Po kilku krokach, obróciłem się, aby spojrzeć, czy Morteo idzie. W końcu, nie musiał tego robić, lecz w tym momencie nasza umowa nie zostałaby wypełniona. A ja do tego nie mam zamiaru dopuścić - takie coś byłoby ujmą na książęcym honorze. Nawet jeśli nie mam teraz królestwa, nadal stosuję się do zasad wpojonych mi za dziecka. Jedną z nich była pomoc potrzebującym. Liivei jakoś dało się podciągnąć pod tę kategorię. Może nie był umierający, ranny, bezdomny, chory.. Jednak był głodny. Czyli się zaliczał. Chwilę się zastanawiałem, co mam zrobić, lecz ostatecznie zawróciłem, zsiadłem z konia i wcisnąłem wodze w ręce Akroteastora.
- Masz. - Mruknąłem pod nosem. - Ty pojedziesz pierwszy i poszukasz miejsca na obóz, dobra? -
< Akruś? :p >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz