Podniosłem głowę. Słuchałem i to od początku. Nie musiał mi o tym przypominać.
- To bardzo miłe z twojej strony, ale naprawdę, nie musisz sprawiać mi prezentów, dokarmiać mnie, dawać czegokolwiek. - Usłyszałem po krótkiej przerwie Sivika na zebranie myśli. Ojoj. Chyba się zdenerwował. Zwłaszcza, kiedy odsunął od siebie podarunek. Ze smutkiem przyciągnąłem kremówki. Postanowiłem jedną spróbować samemu, a drugą oddać sierocie, która szukała smętnym wzrokiem kogoś, kto podaruje jej kilka drobnych. Przez to wszystko, nie usłyszałem kolejnych słów Sivika, zignorowałem nawet fakt, że otworzył mi drzwi. Miałem nadzieję, że się o to na mnie nie zdenerwuje.
Powoli zbliżyłem się do dziecka, nie chcąc, aby się wystraszyło. Kiedy zwróciło na mnie uwagę, klęknąłem i podałem sierocie kremówki.
- Proszę.. - powiedziałem cicho do dziewczynki, po raz kolejny tego dnia zmuszając się do uśmiechu.
- Ale.. p-proszę pana.. -
Pokręciłem delikatnie głową i wyciągnąłem z sakiewki sporą garść monet, którą wsypałem do garnuszka sieroty.
- Taka moja powinność. Niech cię Stwórca, Pan w Niebiosach błogosławi.. - wykonałem niewielki znak krzyża na czole dziecka i zmówiłem modlitwę. Mimo, że miałem ochotę na ciastka, wiedziałem, że ta mała istotka, tak potraktowana przez przewrotny los, potrzebuje ich bardziej. Nim odszedłem, pogłaskałem brudne włosy dziewczynki i dopiero wtedy wszedłem do gospody.
Było w niej zbyt tłoczno, jak na mnie, więc postanowiłem trzymać się blisko Sivika. Tak na wszelki wypadek. Wzrokiem szukałem jakiegoś miejsca, aby spocząć, zwłaszcza, że torba z farbami ciążyła mi niemiłosiernie na ramieniu. Po chwili odważyłem się spojrzeć na ciemnowłosego i wskazałem na stół, znajdujący się pod ścianą. Niby ktoś przebywał w jego okolicy, lecz jakby co, był niedaleko drzwi na zaplecze.
- Czy tamto miejsce ci pasuje? Czy masz jakieś lepsze? -
Chcąc pokazać, że również potrafię zadecydować, machnąłem dłonią i z udawaną pewnością siebie, kręcąc biodrami jak dziewczyny, które kiedyś zobaczyłem w barze, zasiadłem na upatrzonym miejscu. Kiedy jednak opadłem na wytartą ławę, ukryłem zaczerwienione policzki w dłoniach. Oh nie, teraz to na pewno zrobiłem z siebie idiotę. Jeszcze większego, niż zazwyczaj, co rzadko kiedy jest możliwe...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz