sobota, 24 marca 2018

Od Sivika do Carreou

Rzeczywiście, tak jak się spodziewałem, młodzian wylegiwał się pod kołdrą, całkiem przytomny, nasłuchując i obserwując, bo gdy tylko zadałem pytanie, wyłonił się spod pierzyny i usiadł po turecku.
— Było... Hmm. Wygodnie — odparł, zakładając dłonie na stopy i porządnie rozciągając skrzydła. Niewielkich rozmiarów, co nie zmienia faktu, że dalej wzbudzających podziw.
Pióra opadły, tym razem białe, a nie smoliste, jak wtedy. Swoisty śnieg pokrył część jego łóżka i podłogę
I chociaż namiętnie starałem się pozbywać tej myśli, to ciągle gdzieś tam w głowie łomotało mi poczucie, że ktoś przez cały czas patrzy, obserwuje, zgrzyta zębami z zazdrości. Nie duch, o nich świadomość miałem zawsze, nauczyłem się je ignorować.
Byłem zawiedziony sam sobą, podobnie jak on.
Blondyn wstał, tym razem stabilniej niż przy poprzednich okazjach, podszedł do mojego legowiska, rozwiewając i rozrzucając więcej piór we wszelakich kierunkach. Usiadł na skraju materaca, ponownie rozłożył skrzydło, okrył mnie nim i doskonale zdawałem sobie sprawę z faktu, że pewne granicy zostały przekroczone zbyt szybko, zbyt nagle, zbyt mocno, że chłopaczyna jak i ja pozwalaliśmy sobie na zbyt wiele patrząc na to, ile się znamy, bo minęły dopiero dwa dni, z czego jeden spędzony we wspólnym towarzystwie.
— Tata mi tak robił — mruknął po chwili. — Kiedy się bałem burzy albo kiedy mój wuj szedł na wojnę. To zawsze mnie uspokajało... — Jedynie pokiwałem głową ze zrozumieniem, bo tak też w życiu bywało, a już za chwilę stałem na środku pokoju, przeciągając się, wyciągając w górę, strzelając kośćmi, stawami, chrząstkami i wszystkim, co miałem w asortymencie. Zerknąłem kątem oka na składające się skrzydła i ich posiadacza.
— Idę się ogarnąć — zakomunikowałem krótko, wychodząc do łazienki, łazienki, która z dala od pokoju, zdawała się znajdować na drugim końcu świata.
Chłodny prysznic, bo skóra niepokojąco się nagrzała, zimny, tnący deszcz, mający na celu uspokoić rozszalałe emocje, tak pilnie trzymające się mnie od sennych pocałunków Lumiego. Odetchnąłem ciężej, badając dłońmi kark, przecierając zastałą szyję, masując powoli sztywne mięśnie. To nie była dobra noc. Zdecydowanie nie. Nie wybaczały jej tego nawet krótkie momenty namiętności.
Dopiero wtedy pojąłem jak bardzo czas mnie wyprał.
Umyty, świeży, z nieco lepszym samopoczuciem i surowym podejściem do świata, którego mi brakowało, nawet jeśli ponownie zniknie na godzinę, wróciłem do pokoju, za chwilę doskakując do torby, w której trzymałem wczorajsze wieczorne zakupy i resztki obiadu Carra.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz