piątek, 23 marca 2018

Od Ishi do Marco

Zacisnęłam mocniej dłonie, zszokowana, z początku nie mając odwagi, ani dobrego tchu by cokolwiek powiedzieć. Unormowałam po chwili swój oddech, by w sekundzie do mych uszu mogło dotrzeć mocniejsze i zdecydowanie szybsze bicie serca ciemnowłosego. Również pot spływający z jego czoła był niepokojący, nie wspominając nawet o krzyku i trzaskach, które mnie tu sprowadziły.
- P-Panie Marco... - wyszeptałam, skupiając swój wzrok na jednym, widocznym z tej perspektywy punkcie. - Pana ciepło, dreszcze i przyspieszony rytm serca... To nie jest naturalne... - dodałam równie cicho. Chodź podświadomie czułam że muszę, jakaś mniejsza część mych myśli, nie pozwalała mojej osobie oderwać się od jego uścisku. Podczas, gdy jeszcze przed chwilą nie potrafiłam się wyzbyć, przeszywającego me ciało zimna, teraz... Czułam się o stokroć lepiej... - Diagnozuję... Przeziębienie, albo delikatną gorączkę... Potrzebny będzie w tym wypadku sen, albo odpowiednio przyrządzony napar. - odparłam, nieustannie wsłuchując się w stopniowo opadające tętno jego serca.
- To nie tak... - w krótkim czasie, doszedł do mnie jego protest, z wyczuwalnym, delikatnym rozbawieniem. - Ishi... Czy ty również, miewasz czasami sny? - zapytał, po niezbyt długiej przerwie na zebranie oddechu. Westchnęłam praktycznie niesłyszalnie, wciąż pozostając w delikatnych objęciach mężczyzny, nieco się podnosząc.
- Nie mogę tak Pana przygniatać, to niezdrowe dla rany... Powinnam się ni- - urwałam w momencie, gdy wyczułam, jak moje włosy przeplatane są przez palce ciemnowłosego. "Dlaczego, mimowolnie nie chcę reagować..." - wyszeptałam w myślach, wpatrując się w losowy punkt.
- Spokojnie... Nic mi nie będzie... - odparł, starając mi się wcisnąć z daleka widoczny kit. Przez mój ciężar, odbudowane tkanki w ranie mężczyzny, mogły się jedynie uszkodzić... A co za tym idzie, ciało, wymaga stworzenie nowych. Uniosłam z lekka wzrok, by móc po chwili przeskanować swym wzrokiem, uważnie przyglądające się mojej osobie oczy. "Nie stracę żadnego pacjenta..." - wyszeptałam, by w momencie, siedząc swego rodzaju rozkrokiem w okolicach pasa mężczyzny, móc dokładniej zbadać stan pacjenta. Przyłożyłam swą dłoń, do czoła Pana Marco. Chodź było ono ciepłe, czułam, jak stopniowo traci swą wysoką temperaturę.
- Póki... - zaczęłam dosyć niepewnie, przygryzając przy tym delikatnie dolną wargę. - Póki nie jest Pan w pełni zdrów... Proszę... - kontynuowałam, zaczynając rozwijać bandaż pacjenta. -...niech Pan nie będzie taki nieostrożny. Sprawia Pan zarówno kłopot, jak i przykrość lekarzowi, który musi się przyglądać uparcie ukrytemu cierpieniu... - uzupełniłam, rozluźniając bandaże, by ujrzeć ranę. - Proszę odwrócić wzrok... - ostrzegłam, spostrzegając mocniejsze naciągnięcie nitki, symbolizowane swymi zaczerwienieniami i drobnymi przecięciami, w nielicznych miejscach. - Chociaż wolę ogólnodostępne, światowe sposoby... Jestem piekielnym lekarzem... - ułożyłam swą dłoń tak, by mogła zakryć większą część rany. - Stwierdzam liczne rany cięte, pomoc w naprawie poszarpanych tkanek zakończona sukcesem, zalecana, dyfuzja krwi. - nigdy nie testowałam czegoś takiego w praktyce, lecz sądząc po polepszonym stanie i ostatecznym efekcie, swoje działania mogłam zaliczyć w stu procentach pozytywnie. - Na lekach, własnym samoleczeniu i dodatkowej, mojej pomocy, pacjent jutrzejszego dnia, w granicach południa powinien być zdolny stanąć na nogi. - zakończyłam swój mały teatrzyk, kładąc tym razem obie dłonie w okolicy szyi mężczyzny. Uśmiechnęłam się delikatnie, całkowicie ignorując jego z lekka zdezorientowane moimi uczynkami spojrzenie.
- Dlaczego tamci ludzie nie potrafią dostrzec tego, co ja widzę? - zadał po chwili swoje pierwsze od dłuższego czasu pytanie, podobnie jak wcześniej, bawiąc się mymi włosami. Wzruszyłam delikatnie ramionami.
- Panie Marco. Ja również, potrafię być niebezpieczna, gdy trzeba... - zaśmiałam się krótko, z lekka wzdychając. - Dopóki nikt nie będzie chciał mnie bezpośrednio zabić, nie będę śmiała unieść nawet palca na żadnego śmiertelnika! - sprostowałam, by po chwili znaleźć się w pozycji leżącej, tuż obok mężczyzny.
- Cieszę się, że tak młoda istota jak panienka, pozostaje w tej kwestii bez grzechu.
- Grzechem, może być samo moje istnienie... Nie jestem tworem nieba, lecz piekła... - uśmiechnęłam się mimowolnie, przytrzymując w palcach rożek cieplutkiej pościeli. - Chociaż... Nie jest to takie złe. Cieszę się, że mogę być właśnie teraz, tutaj... Obok Pana... - wyznałam, unosząc wzrok.
- Ach, Ishi... - kąciki ust pacjenta, również z lekka podskoczyły do góry. - Również się cieszę... - Ponownie czując jego dłoń na swych włosach, przymknęłam mimowolnie oczy. Ziewnęłam cicho.
- Prawie każdej nocy miewam sny... Ściśle związane z ojcem, przeszłością... - odparłam szeptem. - Lecz... Mój drogi pacjencie, proszę jeszcze odpocząć, jeśli chce Pan wstać w najbliższym czasie na nogi... - dodałam z uśmiechem, na moment rozchylając powieki.
- Śpij dobrze, Pani doktor. - odpowiedziały mi po chwili równie cicho.

Sama dokładniej nie wiem, która była godzina gdy delikatne promyki słońca, mimowolnie rozchyliły me powieki. Niemiłe... Znowu urwały mi one w trakcie tak pięknej czynności, jaką jest śnienie na jawie. Dosyć uporczywe, szczególnie, gdy w rzeczywistości tak przyjemnie ci się śpi... Rozejrzałam się z lekka, przy tym podnosząc swe ciało do pozycji siedzącej. Z dotychczas przepełniającego mnie, sennego nastroju, w ułamku sekundy zostałam wyrwana przez dosyć rzucający się w oczy szczegół.
- Panie Marco? - zapytałam jakby samą siebie, szybko wyplątując się spod cieplutkiej pościeli. W mgnieniu oka znalazłam się przy drzwiach, przy tym jakoś przedostając się pomiędzy drobinkami, zbitej porcelany. Wybyłam z pomieszczenia, równie błyskawicznie pozwalając swemu wzrokowi przejrzeć salon.
- Cóż za uparty pacjent! - mruknęłam pod nosem, spostrzegając szukaną osobę, jakby nigdy nic zajmującą się przygotowywaniem jakiegoś posiłku.
- Nie chciałem panienki budzić. - odparł, wzruszając z lekka ramionami. Chociaż patrzył na mnie nazbyt pewnym wzrokiem, w jego postawie potrafiłam dostrzec widoczny trud utrzymania się na równych nogach. Cholera... Zaniedbuję swych pacjentów, spełniając swoje własne pragnienia...
- Moim obowiązkiem jest opieka nad pacjentem! Proszę się położyć, a ja, zaraz zorganizuję dla Pana posiłek! - zaprotestowałam, stając już zaledwie metr przed nim. - Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie... Ale jeśli już, następnym razem, przywiążę Pana do łóżka... - dodałam z wymownym uśmieszkiem, krzyżując przy tym ręce.
<Marco?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz