niedziela, 25 marca 2018

Od Sivika do Carreou

— Dobrze. Sam cię znajdę. Na razie muszę iść, mam kilka obrazów do namalowania. — Skinąłem głową, na potwierdzenie zrozumienia słów chłopaka. Wyszedł pośpiesznie, zabierając wszystkie swoje rzeczy, pakując się i pozostawiając po sobie jedynie charakterystyczny zapach i kupki białych piórek.
I pieniądze na ławie. Przewróciłem oczami i pokręciłem głową, bo zachwiano mój niepowstrzymany zapęd do wspomagania tych w opłakanym stanie. Westchnąłem ciężej, stukając palcami o łóżko i zerkając na niedokończony posiłek.
Tysiące myśli na sekundę, wszystko niepoukładane, niespokojne, dzikie, agresywne. Bo zdarzyło się tak wiele w tak krótkim czasie, mój dziesięcioletni zastój w takich sprawach zaczynał dawać o sobie się we znaki, bo najzwyczajniej w świecie poczynałem się gubić w rzeczach, które dawien dawna nie sprawiały mi żadnych problemów, kłopotów.
Ale miałem już ponad pół wieku na karku, a nie szczęśliwe dwadzieścia lat, gdzie wszystko było lekkie dla rześkiego, żwawego, chętnego do działania organizmu. Teraz mała pierdoła niosła ze sobą ciężar kilkunastu ton, przynajmniej ja tak to odczuwałem.
Do tego nieustanne kłucie w klatce piersiowej, zacierająca się granica pomiędzy światem żywych i umarłych. To nie mogło się dobrze skończyć i wiedziałem, że kiedyś mogę wylądować w złym punkcie, zostać ostatecznie przeciągnięty w ten drugi wymiar, potępiony, jak oni wszyscy, którzy błąkali się po świecie, płacząc, jęcząc i sapiąc mi nad uszami.
Znając okrutne realia tamtej rzeczywistości, ostatnim, co chciałem uczynić, było wylądowanie tam. Ale wiedziałem, że będę musiał. Jak wszyscy, zresztą. Może nieco drastyczniej i okrutniej, ale jednak.
I wiedziałem, że pomoc chłopakowi się do tego przyczyni. Każde przejście, każda reakcja, integracja z duchami. To wszystko zebrało się już w potężną masę, która agresywnie łapała mnie przy każdej możliwej okazji, próbując przeciągnąć tam na stałe. Za każdym razem coraz silniejsza.
Kiedyś usnę i się nie obudzę.
Prosił mnie o to, bym więcej się w tym nie babrał. Bym tam nie wchodził. Wiedział, co się z tym wiąże. A ja z uporem maniaka to robiłem i po tych trzech dziesięcioleciach znalazłem się w miejscu, gdzie każdy seans mógł doprowadzić do katastrofy.
Przynajmniej będę robić to, co kochałem.

— Znowu szczekałem?
— Jak popierdolony — parsknął dredziarz, zawijając zioła w bibułkę, zerkając przy okazji kątem oka na moccobiego, który mógł tylko głośno westchnąć, pokręcić głową i ukraść mu niekształtne zawiniątko. — Wiesz, ile się nad tym narobiłem? Oddaj mi to, popaprańcu, albo zawołam po hycla — warczał, gdy zadowolony z siebie chłopak odpalił jointa i zaciągnął się bez zastanowienia. — Z psem we łbie jesteś przyjemniejszy, wiesz? — burknął oburzony, zakładając nogę na nogę.
— Gdybyś miał, chociaż psa w głowie, to byłbyś przyjemniejszy.
— Przynajmniej jako kundel dajesz się wygłaskać i wymiziać — mruknął ciszej, z pewnym zawodem w głosie i smutkiem w oczach. Sivik mógł tylko westchnąć, zmarszczyć brwi i odwrócić wzrok od chłopaka, na którym w sumie mu zależało, chociaż słabo to okazywał. — Siv. Nie mogłem cię wybudzić.
Cisza.
— Siv. Siv, zabierz mnie ze sobą — sapnął cicho, zbliżając się do mężczyzny. — Jak już będziesz się tam wybierać. Zabierz mnie, proszę.
— Gdy będę się tam wybierać, już dawno nie będziemy o sobie wspominać.
— Zabierz mnie.
Błękitne oczy spojrzały niepewnie. Kciuk przejechał po bródce.
Nie udzielił odpowiedzi. Nawet nie musiał. Obaj wiedzieli, jak brzmi.

Schowałem drobne do sakwy, spakowałem zioła, posłałem kobiecie najjaśniejszy uśmiech, jaki miałem w asortymencie i oddaliłem się w okolice obrzeży mieściny, gdzie, o losie, zastałem blondyna, który radośnie przeskakiwał z murku na murek, zaciskając palce na płótnie i bawiąc się przy okazji z ptaszyskiem. Aposem, tak? Coś w ten deseń.
Poprawiłem sznurki koszuli i przewieszoną przez pierś torbę, upewniłem się, że wszystko jest na swoim miejscu i ruszyłem do chłopaka, który rzucał się i wierzgał jak młode źrebię napompowane energią.
— Już widzę, że ci lepiej? — zaśmiałem się, znajdując się już powoli w zasięgu słuchu Carra, który zareagował jak czujne zwierze, zwracając głowę w moim kierunku. — Brałeś coś? — parsknąłem, widząc iskierki radości. — Błagam, nie mów tylko, że znowu targnąłeś się w nieciekawe okolice, bo sczeznę — dodałem rozbawionym tonem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz