sobota, 17 marca 2018

Od Carreou

Stanąłem z torbą pod ręką na brzegu góry, skąd miałem wspaniały widok na dolinę oraz miasto w dole. Pełen inspiracji, rozłożyłem sztalugę, nałożyłem farby i ułożyłem nowe płótno. Z dna chlebaka wygrzebałem ołówek oraz nożyk. Po raz kolejny obejrzałem się przez ramię, mając wrażenie, że ktoś znajduje się w krzakach. I, po raz kolejny, nikogo tam nie było. Nie mogłem nadal się jednak uspokoić, a uczucie bycia prześladowanym nie pomagało. A jeśli użył tej swojej piekielnej magii, żeby się ukryć? Stać niewidzialnym? A jak nagle zeskoczy z drzewa i przygniecie mnie do ziemi?
W akcie paniki zacisnąłem dłoń na ostrzu, które szybko rozcięło skórę. Odruchowo opuściłem je wraz z ołówkiem i wyleczyłem ranę. Teraz na pewno wyczują zapach mojej krwi. Znowu mnie znajdą. Nie chcę tam wrócić, nie chcę, tak bardzo nie chcę. Cofnąłem się pod drzewo, ciężko dysząc. Osunąłem się po pniu na trawę, ręce zaciskając na włosach. Zacząłem je ciągnąć, dysząc przez rozchylone wargi. Próbowałem wziąć głębszy wdech, opanować atak paniki, lecz byłem bezsilny w walce z samym sobą. Jestem słaby, zbyt słaby, aby żyć w tym świecie. Jedynie wizja wiecznego potępienia powstrzymywała mnie przed podcięciem sobie żył. Nawet nie byłem w sumie pewny, czy to by mi się udało. Taki nieudacznik na pewno nie jest w stanie nawet się zabić. Zamknąłem oczy, gdy wspomnienia zaatakowały mnie ze zdwojoną siłą. Ból, strach, głód i rozpacz ogarnęły całe moje ciało. Łzy zaczęły spływać strumieniami po twarzy. Złota ciecz znikała w ziemi, pojąc nią okoliczne rośliny.
Już wiedziałem, co namaluję. Wstałem z trawy, chwyciłem za pędzel i delikatnym ruchem rozpocząłem swój nowy projekt. Apos zerkał na mnie co jakiś czas z gałęzi, kiedy dopracowywałem ostatnie szczegóły obrazu. Dominowały w nim szare i czarne barwy, mimo, iż te powinny być w sztuce stosowane jak najrzadziej. Aby przełamać tę jakże niezwykle monochromatyczną paletę kolorów, dodałem czerwonych akcentów, nadając finalnemu dziełu nieco życia. Z lekką dumą odsunąłem się od widoku ulicy w slumsach, po której przemykały pochylone postacie, szukające schronienia przed deszczem krwi, padającym na nich nieubłaganie z nieba. Machnąłem delikatnie skrzydłami, chcąc pomóc farbom wyschnąć. Gdy ostatecznie to się udało, wziąłem swoje rzeczy i ruszyłem do miasta, w myślach błagając, aby jakimś cudem nikogo tam nie było.

Ku mojemu przerażeniu, ludzie tutaj BYLI. I nie wyglądali na to, że chcą odejść. W ciszy otworzyłem swój mały kramik, wykładając obrazy na sprzedaż. Następnie usiadłem na krawężniku, czekając na potencjalnych kupców. Nie miałem zamiaru zaganiać przechodniów do siebie z dwóch powodów. Po pierwsze, byłby to niepotrzebny kontakt z ludźmi, a po drugie, chciałem dać innym sprzedawcom równe szanse. W końcu, wystarczyłoby, abym powiedział, że mają kupić moje obrazy, a zrobiliby to bez mrugnięcia okiem. Wierzyłem w wolny handel i niewidzialną rękę rynku. Wyciągnąłem dłoń ku Aposowi, który zleciał z dachu piekarni i usiadł na mojej ręce. Zacząłem go głaskać oraz łaskotać pod skrzydełkami. W pewnym momencie zobaczyłem, że ktoś stoi przed moim kramem. Niepewnie podniosłem głowę, aby odpowiedzieć w razie potrzeby na pytania przybysza.

<Ktosiu?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz