Czułam, jak z sekundy na sekundę me powieki stają się coraz cięższe. Mimo wyraźnych potrzeb organizmu związanych ze snem, mój niespokojny umysł, za wszelką cenę nie chciał oddać się tej odprężającej czynności. Przez kolejne kilka ułamków minuty, dane mi było jedynie przewracać się z boku na bok. Jestem okropnie zmęczona, lecz mimo to, wciąż nie potrafię spokojnie zasnąć. Przebłyski, pozostałego mi zdrowego rozsądku, boją się oddać to ciało w objęcia Morfeusza. Czuję się nazbyt źle, zarówno psychicznie, jak i fizycznie...
- Panie Marco... - wyszeptałam, wpatrując się w jego postać, mocno niewyraźnym wzrokiem. Zacisnęłam jedną z dłoni mocniej na pościeli, którą od dłuższego czasu miętosiłam pomiędzy palcami. - ...ja nie chcę umierać... - dokończyłam, z widocznym trudem nabierając powietrza. Panika ściska mi gardło. Zamrugałam kilka razy oczami, wciąż nie mając zamiaru zmrużyć ich na więcej niż sekundę.
- Panienko... - zaczął cicho, delikatnie dotykając mojej przytrzymującej pierzynę dłoni. Moja intuicja znowu chciała go odepchnąć, lecz w tym momencie nie potrafiłam zebrać w sobie więcej sił na opór. Bardziej boję się śmierci, niż jego dotyku, który ledwo dane mi jest czuć. - Nigdy nie słyszałem większych głupstw... - przed moim zamazującym się wzrokiem, mogłam dostrzec jego delikatny, ciepły uśmiech. Przymknęłam spokojnie oczy, mimo wcześniejszej niechęci, pozwalając spleść nasze palce. Moje obawy przed nim, którymi obecnością starałam się jak najszybciej opuścić jego towarzystwo, zdecydowanie za szybko zniknęły... "Jaki ze mnie lekarz, skoro nie potrafię nawet siebie wyleczyć..." - wyszeptałam jedynie do siebie, wtulając głowę w całkiem miękką poduszkę. Nie jestem pewna, co do skuteczności podanego mi leku. Oddychając nieco szybciej niż zwykle, przez nagle objawione skutki choroby, w końcu pozwoliłam oddać się tej przyjemnej czynności, jaką jest sen. Przynajmniej na niego liczyłam, czułam, że mocno tego potrzebuję. Zarówno odpoczynku, jak i ujrzenia przynajmniej skrawku twarzy ojca, w ciemności ogarniającej mój umysł. Potrzebowałam rady, czy chociaż zwykłej rozmowy. Podejmowanie ważnych decyzji, próby dokonania, osiągnięcia czegoś, żadnej z tych nie potrafiłam dokonać w pojedynkę. Zawsze ten okropny lęk, stawiał przede mną ogromny mur, niemożliwy do przekroczenia. Próby wyzbycia się go, również kończą się dla mnie klęskami. Opieram się na innych jak nikt inny, chociaż nie można tego dostrzec gołym okiem. Poznanie centrum strachu i zniwelowanie go, jest najrozsądniejszym rozwiązaniem, lecz ból, który mogę po tym otrzymać, może być jeszcze gorszy... Moje próby odpoczynku i tak zostały zaprzepaszczone, przez gorączkę, której nawet jakieś dodatkowe lekarstwa znalezione przez mężczyznę, nie potrafiły zbić. Spałam z cogodzinnymi przerwami, po kilka minut. Chociaż budziłam się tak sporadycznie, cały czas był przy mnie obecny nowo poznany mężczyzna, co nie ukrywam, w pewnym stopniu było pocieszające. Zdołałam wypić sporo chłodnej wody, której orzeźwieniem, również on, pozwalał mi się delektować. Sama nie miałam pojęcia, jak mogę się za to wszystko odwdzięczyć... Poświęcony mi czas, wszystkie produkty żywnościowe, leki, siły, czy nawet nieprzespaną noc. Gdy tylko dane mi było dostrzec mocniejsze przejaśnienia za oknem, zaprzestałam swych prób przymusowego uśpienia organizmu. Nie miało to większego znaczenia, skoro i tak dostające się do pomieszczenia smugi światła, nie pozwolą mi zmrużyć oka. Podniesiona z lekka do pionu, od dłuższego czasu wpatrywałam się swym równie zamglonym wzrokiem co zwykle, w bladą ścianę. Marco kilka minut temu uprzedził, że musi mnie na jakiś czas opuścić. Sama dokładnie nie wiedziałam, gdzie mógł w tej chwili przebywać... Chociaż, zapewne przewidział, że ewentualna potrzeba zostawienia mnie na moment samej, nie powinna zakończyć się niczym złym. Jestem praktycznie przykuta łańcuchami do łóżka, więc wątpię, czy dalej niż do łazienki zdołałabym dojść. Zarówno przez niewyspanie, jak i tą trochę obniżoną temperaturę od nocnej gorączki. Tak więc, w końcu samoczynnie zbierając siły na wyjście spod cieplutkiej kołderki, odrzucając ją na bok, pozwoliłam swoim stopom zetknąć się z ziemią. Już na równych nogach, wkrótce pożałowałam swojej niezbyt rozsądnej decyzji. Momentalnie moją głowę spowił nieprzyjemny ból, jakbym wczoraj trochę nagięła z limitami alkoholowymi siedemnastolatki... Odczuwalne przeze mnie nieprzyjemne fale, idealnie pasowały do tych, gdy jeszcze jako czternastolatka przesadziłam z rumowymi czekoladkami. Zostawiono ich za dużo, jak na dziewczynkę ubóstwiającą czekoladę. Następnego dnia, czułam się tak jak teraz. Ale... Ja wczoraj chyba nic nie piłam... Chociaż wspomnienia z ostatniego wieczoru, są nieco poszarpane, jakoś potrafię je wszystkie odczytać.
- Ishi, twój mózg nadal nie funkcjonuje poprawnie. - powiedziałam do siebie, robiąc kilka mozolnych kroków w kierunku wyznaczonego w myślach pomieszczenia. Jakoś udało mi się poprawnie z niej skorzystać, bez pomocy "podparcia się" o podłogę.
Z tego co wywnioskowałam, po swej trochę trudnej do przeprowadzenia burzy mózgu, choroba pozwoliła sobie odejść - najprawdopodobniej -, wraz z działaniem podanego mi w pierwszej kolejności leku. Oprócz delikatnego, już rozplenia, bólu głowy i niewyspania, wszystko zdawało się być na swoim miejscu. O ile te dwa ostatnie dałoby radę samemu zniwelować, pierwszy chyba musiały ustąpić z czasem. Krok za krokiem, starałam się dojść do skromnego aneksu kuchennego, którego szafki - przynajmniej powinny -, zawierać coś zdatnego do picia. Brak obecności tego mężczyzny, chyba jedynie utrudniał mi sprawę... W końcu, nie chciałam grzebać w jego rzeczach, ani nie chciałam go wykorzystywać, chociaż mój suchy język sam o to prosił. Sięgnęłam dłonią po kubek, który dostrzegłam na jednej z z półek. Z wodą nie powinno być większych problemów, chyba wiem gdzie przechowuje całkiem duży baniak. Gdy moje palce już miały ująć ucho całkiem ładnie ozdobionej szklanki, do moich uszu doszedł paraliżujący skrzyp otwieranych drzwi. Jak z automatu odskoczyłam, tym samym zrzucając porcelanowy przedmiot prosto na podłogę. Moje powieki otworzyły się o wiele szerzej, gdy dane mi było przyglądać się różnokształtnym kawałeczkom, tak ślicznego kubeczka. Przykucnęłam przy nim, bezradnie opuszczając wzrok w dół.
- Przepraszam... - wyszeptałam, chcąc podnieść jeden z większych kawałków. Gdy moje palce, miały na powrót zetknąć się z tą chropowatą powierzchnią, ruch, szybko zatrzymało uchwycenie mego nadgarstka przez wyższego mężczyznę. Nawet nie spostrzegłam, jak szybko udało mu się tu przemieścić, spod przed chwilą zajmowanej przestrzeni przy wejściu... Uniosłam swój przepraszający wzrok prosto na niego.
- Panienka powinna być w łóżku, jeszcze nie jesteś w pełni sił. - powiedział nadzwyczaj spokojnym głosem, pomagając mi podnieść się do pionu. Odwróciłam szybko wzrok.
- Chciałam się napić... - odparłam cicho, przymykając z lekka oczy. - Zwrócę pieniądze za kubek, za wszystko... Za leki, za... - chciałam kontynuować, gdy wtem poczułam jego dłoń przy swym podbródku. Uniósł delikatnie moją głowę do góry, pocieszająco się uśmiechając.
- Przepraszam, to moje niedociągnięcie, że zostawiłem panienkę samą bez dostępu do wody. - przyznał jakby nigdy nic, odsuwając swą rękę. Nie potrafiłam się z tym zgodzić, przez swój zupełnie nieuodporniony organizm, przysporzyłam mu kłopotu. Zacisnęłam dłonie w pięści, wpatrując się w jego bladą cerę. Jaką rasę musi prezentować, by nie wyczuć we mnie cząstki demona i tak zwyczajnie się uśmiechać. Czy czegoś ode mnie oczekuje? Jakiś czas temu przestałam wierzyć w dobroduszność istot, na tym pełnym samowystarczalności świecie...
- Pomogę to pozbierać, a najlepiej, już zaraz zacznę się zbierać... - zwróciłam wzrok ku podłodze. Nie mogłam nic zrobić, póki ten chyba wykorzystując moje niewyspanie, przytrzymywał moją bezwładnie opuszczoną rękę.
- Zaraz się tym zajmę, natomiast panienka powinna się jeszcze położyć. - mówiąc to, chciał tak jak tamtego wieczoru jakoś "przetransportować" moją osobę zapewne pod pierzynę. Tym razem nie dałam tak łatwo, ponownie pozwolić sobie pomóc. Stojąc twardo, zdołałam jedynie uchwycić skrawek jego kurtki, której przez to małe zamieszanie nawet nie zdążył zdjąć.
- Zrobił pan dla mnie zbyt wiele, a tej nocy, nawet nie pozwoliłam panu zmrużyć oka! - powiedziałam szybko, zaciskając mocniej swoje palce na ciemnym elemencie jego ubioru. - Czy jest... Czy jest coś, co mogłabym dla pana zrobić? - zapytałam w końcu, czując, jak kąciki mych oczu zapełniane są przez słoną wodę. Nie mogę powiedzieć, że czuję się idealnie, lecz jaki ze mnie byłby lekarz, skoro nie potrafiłabym sama sobie poradzić z chorobą. - Cokolwiek... W podzięce...
<Shu? Przyzwolenie, przyzwolenie... >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz