Szczerze mówiąc, zaintrygował mnie ten jakże dziwny przedstawiciel płci męskiej. Nie spuszczał mnie z oka, czekając na odpowiedź.
- Chętnie - spojrzałam na siedzący na moim ramieniu czarny kłębek - ale nie wiem, czy przekona pan moją towarzyszkę, a ostrzegam, że oprócz wrodzonej złośliwości jest także bardzo uparta - zaśmiałam się niewinnie.
Vanitas, widocznie zaskoczony takim obrotem wydarzeń, począł uśmiechać się nerwowo i rozglądać w poszukiwaniu... sama nie wiem czego.
- Proszę tutaj zaczekać - wstał i ruszył w jakimś konkretnym kierunku. Po chwili dostrzegłam, jak wchodzi do sklepu spożywczego.
- No proszę, ktoś cię będzie próbował przekupywać - zaśmiałam się drapiąc czarne kocisko za uchem.
Obserwowałam, jak chłopak wyszedł ze sklepu z kartonikiem mleka.
Przygryzłam policzek, starając się nie wybuchnąć śmiechem, otóż ta sytuacja była wprost... przekomiczna.
- I co panienka o tym myśli? - zwrócił się do mnie.
- Myślę, że może pan spróbować, ale czy się panu uda... - wzruszyłam ramionami, czemu towarzyszyło teatralne westchnięcie.
Tenebris zeskoczyła z mojego ramienia, usiadła dumnie na chodniku i wlepiła ślepia w przyniesiony przez błękitnookiego dar. Ten ukucnął przy niej, szeroko otworzył kartonik z mlekiem i delikatnie przysunął w jej stronę.
Kocisko wyciągnęło szyję, obwąchało napój dokładnie, po czym wysunęło język i zaczęło pić.
- Wydaje mi się, że się zgadza - zmarszczyłam brwi, udając głębokie zamyślenie.
Gdy czarna skończyła, oblizała pyszczek i wróciła na swoje poprzednie miejsce, czyli moje ramię.
- Oficjalnie przystajemy na pana propozycję - kąciki moich ust uniosły się w lekkim uśmiechu.
Razem z chłopakiem ruszyłam w stronę najbliższej kawiarni. Niepewna, czy wpuszczą mnie do środka ze zwierzęciem, schowałam Ti do wewnętrznej kieszeni bluzy. Gdy tylko drzwi otworzyły się, przywitał nas intensywny, aromatyczny zapach kawy. Zaciągnęłam się nim głęboko, długo trzymając powietrze w płucach.
- Co dla ciebie? - zapytał, podchodząc do kasy.
- Niech będzie Mocha - odparłam, jeszcze chwilę wpatrując się w wiszące na ścianie menu.
Zajęliśmy miejsce przy stoliku pod oknem, z którego rozciągał się dobry widok na ulicę. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na to, że słońce coraz bardziej zniża się ku horyzontowi, zwiastując nadejście wieczoru.
Kelnerka przyniosła nasze zamówienie, omiotła nas krótkim spojrzeniem po czym oddaliła się.
Podniosłam szklankę z napojem i upiłam łyk, po czym odłożyłam ją z powrotem na stolik.
- Więc gdzie się panienka wybierała? - zapytał. Spojrzałam na jego szklankę: była już do połowy opróżniona.
- Do pobliskiego miasta, potem do następnego. Nie mam stałego miejsca zamieszkania i podróżuję.
- Na gapę? - zaśmiał się pod nosem.
- Owszem. Wychodzi taniej - wzruszyłam ramionami - a tak na przyszłość, proszę nazywać mnie po prostu Yui - na moich ustach pojawił się delikatny uśmieszek.
- Dobrze. W takim razie, Yui, czym się zajmujesz?
- Nie wiem, czy to dobry pomysł, aby mnie o to pytać - ściszyłam głos - krótko mówiąc, nie chciałabym rozmawiać o tym w kawiarni. Nie wiem, czy w ogóle chciałabym rozmawiać na temat mojej pracy.
- Rozumiem - znowu uśmiech. Szczerze mówiąc zaczęłam już przyzwyczajać się do tego, że ten człowiek praktycznie cały czas się uśmiechał.
- A ty czym się zajmujesz? - oparłam się o siedzenie fotela, zakładając nogę na nogę.
< Vanitas? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz