Karczma z każdą chwilą była coraz głośniejsza i coraz tłoczniejsza. Z każdym gościem traciła też resztki cennego tlenu zyskując w zamian na aromacie. Bardzo osobliwym aromacie. Przychodzili ludzie, krasnoludy, elfy, niziołki i rasy, których nazw nawet nie próbowałem zgadywać, ale wszystkich łączyło jedno - chybotliwy krok i mowa oraz niesamowity odór potu. Nawet to coś co wyglądało jak osobliwe połączenie ryby, ptaka i człowieka wydawało się wpasowywać w tłum. Choć... może to było tylko złudzenie? Nie wyglądało na coś co ma prawo istnieć. Przecież... to musiałoby mieć skrzela i płuca, udusiłoby się.
- Może za dużo wypiłem? - mruknąłem do siebie, czego nikt tak czy siak nie zauważył w powszechnym zgiełku, ale mój napoczęty kufel mówił, że wcale wiele nie upiłem.
Miód dalej lśnił złociście w naczyniu, a mój mózg był na tyle przytomny, by uśmiechnąć się na widok kolegi po fachu, który zręcznie pozbawił kogoś majątku, gdy ten siłował się z olbrzymem. Następnie zaś mrugnął znacząco i krasnolud, od dłuższej chwili wyciskający wszelkie poty, by wielkoluda pokonać, zyskał nagle znaczącą przewagę, a potem wygrał, natychmiast znikając mi z oczu za tłumem wiwatujących kompanów. Ciekaw jestem kiedy dostrzeże swój błąd i ile piw będzie winien karczmarzowi. Bo widać, że już teraz nie jest specjalnie trzeźwy, a rzekłbym nawet, że jest raczej wczorajszy. A może nawet przedwczorajszy? Tak się w ogóle mówi? Nieważne.
W każdym razie byłbym bogaczem jakbym dostawał pieniądze za każde zauważone oszustwo czy krętactwo. Jakby ludzie nie chcieli tego widzieć, albo udawali, że żyją w idealnym świecie, w którym ten chłopak wcale nie podbiera ze stołu pieniędzy, o które założyła się kolejna dwójka. A karczmarz wcale nie wmawia pijanemu człowiekowi, a może jakiejś pochodnej elfa, nie wiem, ma dość szpiczaste uszy, wyższej ceny za piwo. Wcale, a wcale. Przecież Ci upici ludzie są na tyle naiwni, że mógłbym im próbować sprzedawać powietrze! Ej, to jest plan!
Zanim jednak zdążyłem wdrążyć go w życie to na scenę wkroczył kolejny aktor, a właściwie bardzo urodziwa aktorka. Elfka, na którą wcześniej zwróciłem uwagę bo jaki normalny, pełen godności szpiczastouchy chodzi do karczmy, właśnie postanowiła uraczyć nas swoją obecnością. Widać też, że sporo wypiła, i sądząc po zachowaniu, nie robiła tego raczej za często. Teraz jednak dzielnie, nie zważając na przeszłość, rwała się do tańca, śpiewu i towarzystwa. Ba, nawet mnie gorąco zapraszała choć odmówiłem, głównie ze względu na współczucie, które mimowolnie odczuwałem, gdy wyobrażałem się jak będzie się czuć rano. Oj, mi też się to czasem zdarzało i nigdy nie było przyjemne. Ble. Dalej pamiętam smak tego... nie, nie, ble, ble, ble. Nigdy więcej.
- Oddaj. - ponure warknięcie znów wdarło się do mojej głowy, przerywając wspominki.
Niemal przez skórę czułem jak atmosfera w karczmie zmienia i co przytomniejsze osoby odsuwają się na bezpieczną odległość. Niemal natychmiast dostrzegłem też jego przyczynę. Drobny kamyczek, najwyraźniej należący wcześniej do elfki, teraz znajdował się pod potężnym buciorem kransnoluda, naprawdę, jakim cudem oni mają takie stopy przy takim wzroście? Wracając jednak... kamyk był w obcych łapkach, a obce łapki wcale nie chciały go oddać.
Zanim jednak zdążyłem interweniować, pchany chyba tylko i wyłącznie chęcią odegrania księcia na białym koniu bo rozwagi to tu za grosz nie było, to kobieta wykazała się równie wielką chęcią odzyskania zabawki co krasnolud zdobycia jej. I jakimś cudem wyparła przez to alkohol ze krwi, odzyskując przy tym cały zdrowy rozsądek.
- Krasnoluda elfickie skarby najmniej powinny interesować. - charknęła.
No tak, uwielbiam te konflikty rasowe. Połowa nie wie skąd się wzięła, połowa sobie coś wmawia, ale żaden żadnego nie lubi. A znając życie to pewnie po prostu krasnolud smarkał raz przez palce, w obecności elfa, co uraziło jego godność, doprowadziło do konfliktu rodzin, a rodzinki ściągnęły znajomych druhów i od tego momentu zaczęli się ciukać. Tyle z poważnych spraw i sporów.
Niższy osobnik zaśmiał się jednak w odpowiedzi na słowa elfki, a ja poczułem, że tylko sprowokowała go do walki. Odruchowo wychyliłem do końca kufel, obawiając nie tylko o jego zawartość, ale również durnych pomysłów, które nawiedzały moją głowę. Może to przez fakt, że mnie zaintrygowała, może przez to, że rzadko spotyka się w karczmie kobiety, a tym bardziej urodziwe Szpiczaste Uszy, ale coś pchało mnie, by interweniować. Pomiędzy wkurzonego krasnoluda i upitą elfkę. Naprawdę, co ja robię ze swoim życiem? W ostatnim przypływie rozsądku powstrzymałem się od sięgania po sztylet i stwierdziłem, że poczekam póki sytuacja nie będzie krytyczna.
I tym razem się nie zawiodłem bo panienka naprawdę odkryła magiczny sposób na myślenie w czasie upojenia alkoholowego, a tym samym wykiwała krasnoluda co skomentowałem lekkim uśmiechem. Trza powiedzieć, że kobiety potrafią załatwiać takie sprawy z gracją. Znaczy... potrafiłyby, gdyby miały przed sobą kogoś innego niż upitego brodacza. Bo ten nie chciał być dłużny i runął na przeciwnika, przygniatając go do ziemi. Szanse były marne, przynajmniej ze strony elfki. Chwyciłem, więc swój sztylet pod płaszczem, nie wyciągając go jeszcze, ale wyraźnie kierując się w ich kierunku. Nikt inny nie kwapił się zresztą, by im pomóc.
- Z drogi. - warknąłem, przeciskając się przez tłum i mimowolnie czując jak moje serce przyspiesza.
Nie miałem pojęcia co robię i dlaczego to robię, bo wszystko to kłóciło się z moją złodziejską naturą, ale dzielnie torowałem sobie drogę i gotowy byłem już łapać krasnoluda za fraki, gdy los ponownie przestrzegł mnie przed moją głupotą, odpychając od walczących. Mój mózg jednak dalej mówił, że coś jest nie tak, a ja dopiero po chwili zrozumiałem, że staranowało mnie coś dużego i... włochatego? Spojrzałem za tajemniczym osobnikiem i nie bez zdziwienia ujrzałem po środku karczmy wielkiego... niedźwiedzia. Odruchowo cofnąłem się o kilka kroków, wraz z całym towarzystwem, a moje serce rozpoczęło kolejny, szaleńczy pościg z samym sobą. Jakby wcześniej już nie waliło jak głupie.
Sama kobieta jednak nie wykazywała żadnych oznak strachu, czy chociażby zdenerwowania, a jedynie zbezczeszyła miśka za uratowanie jej życia. Tak po prostu. Ja rozumiem, że ludzie mogą mieć pieski, kotki, świnki, konie, ale... niedźwiedzia? Naprawdę? Żeby było ciekawiej to strach sparaliżował mnie też na wiele dłużej niż sądziłem; zawsze w końcu musiałem sobie ze strachem radzić i być gotowym reagować, nieważne jak bardzo przerażający byli przeciwnicy. A ten włochacz sprawił, że nie mogłem się poruszyć póki razem z elfką dumnie nie opuścili tawerny.
Dopiero wtedy odzyskałem zdolność ruchu, a przekleństwo, zwane od zawsze ciekawością, pchnęło mnie ku wyjściu, za nimi. W pośpiechu rozliczyłem się z karczmarzem, zostawiając mu nawet nieco więcej niż powinienem, by nie czekać na jego powolne wydawanie reszty, i ruszyłem zaraz za elfką. Za istotką, która w każdej chwili fascynowała mnie coraz bardziej, nie mówiąc już o jej kamyczku.
- Czekaj! - zawołałem za nią, niemal natychmiast gryząc się w język.
Czego ja właściwie od niej chcę? Cześć, w sumie mnie zaciekawiłaś, więc chętnie się z Tobą powłóczę bo nie mam co robić? Ewentualnie: w sumie chyba za dużo wypiłem, podobnie jak Ty, więc jakoś tak wyszło. Nawet to drugie chyba lepiej pasuje, nieważne jak głupio to brzmi. Ja się chyba starzeję, przecież z takimi pomysłami to ja za dwa dni na stryczku wyląduję.
- Wiesz, widziałem całe zajście w karczmie... - powiedziałem szybko, chcąc przerwać tą głupią ciszę, gdy elfka i jej nadzwyczaj wielki i kosmaty towarzysz spoglądali na mnie. - Chciałem się jedynie upewnić czy wszystko w porządku. Chciałem też jakoś zareagować, ale ubiegł mnie Twój druh. - Ruchem głowy wskazałem niedźwiedzia, wspomagając całą wypowiedz gęstą gestykulacją.
- Nic nie szkodzi - machnęła ręką z lekceważeniem i obdarzyła mnie zaciekawionym spojrzeniem. - Drobiazg zawsze zrobi wszystko, żeby uratować mnie z opresji. Tak, łobuzie? - poczochrała nieswornie pysk niedźwiedzia.
Ponownie uderzyło mnie to jak niefrasobliwie zachowywała się przy swoim towarzyszu, gdy ja, nawet teraz, czułem w jego kierunku lęk. Taki, którego nie dało się stłumić; wciąż biło mi serce, a ja czułem, że jeśli miałbym używać rąk w jakimś delikatnym celu to niechybnie, by mi zadrżały. To, że teraz były spokojne to zawdzięczałem chyba tylko mojej sile woli.
- Och, gdzie moje maniery! Tsa, durny Naix zawsze zapomni się przedstawić. - Możliwie naturalnie chciałem powrócić do dialogu, który urwał się na czas moich rozmyślań na temat niedźwiedzia. Posłałem w jej kierunku również lekko zawadiacki uśmiech, jakim swego czasu się szczyciłem. - Jak już wspomniałem... Naix jestem, a panienkę jak zwą?
- Rahelia Berquise.
- Do mnie mów po prostu Naix, bez niczego. - uśmiechnąłem się smutno, oszukując przy tym nieco dziewczynę co prawda, by zaraz zbyć wszystko machnięciem ręki. - Ale nieważne, kto by się tak przejmował nazwiskami. Mogę Ci mówić po imieniu, prawda? Może przeszlibyśmy się razem do jakiejś przyjemniejszej karczmy? Muszę przyznać, że wycieczki do "Pod Świńskim Ryjem" są równie nieprzyjemne co nazwa. Chyba jednak sama się już o tym przekonałaś... o co właściwie poszło z tym krasnoludem?
Nie powiem, na równi z kobietą interesował mnie też jej kamyczek bo co jak co, ale ludzie rzadko tak się przywiązywali do zwykłych skałek. Jeśli zaś był to przedmiot magiczny... to za takie faktycznie można było dostać ładne sumki i nie dziwię się, że brodacz chciał go przejąć. Ja sam chętnie, bym go przygarnął...
Cóż, Finnicki mi chyba wybaczą krótki spacerek z urodziwą elfką.
< Rah? To jest meh, bardzo meh :c >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz