Przyjrzałam się uważniej memu "wybawcy". Nie był ode mnie o wiele starszy, być może był w tym samym wieku, ale za to na pewno był wyższy. Burza granatowych, wyjątkowo asymetrycznych włosów swobodnie podskakiwała na wietrze, błękitne oczy wpatrywały się we mnie, a na ustach wymalowany był delikatny uśmieszek.
Co do reszty... no cóż, postanowiłam zostawić to bez komentarza, otóż na pewno nie miałam do czynienia z kimś normalnym.
Mężczyzna na pewno nie zdawał sobie sprawy z tego, że właśnie pozbawił mnie środka transportu. Nie pędziłam w kierunku wozu bez celu, otóż chciałam jak zwykle z resztą wskoczyć na jego tył i przejechać nim do kolejnego miasta.
- Dokładnie, wielkie dzięki za uratowanie życia - wypaliłam, świdrując go wzrokiem.
- Doprawdy, nie rozumiem, czym spowodowany był ten pośpiech - uśmiech nie schodził z jego twarzy.
- Sugeruję szanowny panie, że usiłowałam załatwić sobie środek transportu - odparłam z przekąsem, odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w przeciwnym kierunku. Tenebris syknęła niezadowolona, gdy wyciągnęłam ją z wewnętrznej kieszeni bluzy i odstawiłam jej leniwy tyłeczek na chodniku.
- Dalej idziesz sama. Nie będę nosiła cię w kieszeni do końca swojego nędznego życia - powiedziałam stanowczo.
Na następny wóz będę musiała trochę zaczekać, a do głowy nie przychodziło mi nic innego. Zrezygnowana usiadłam na schodach i oparłam łokcie na kolanach, wybijając wzrok w drogę przede mną. Zrzuciłam z głowy kaptur, uwalniając włosy i pozwalając im żyć własnym życiem. Nim się zorientowałam, Tenebris siedziała już na moim ramieniu.
Na dźwięk zbliżających się kroków rozejrzałam się szybko. Niebieskowłosy bohater właśnie wracał ze spaceru, i na początku wcale nie zawracał sobie mną głowy. Odezwał się dopiero w momencie, gdy dzieliły nas niecałe dwa mery.
- Och, panienka wciąż tutaj? - znowu się uśmiechnął. Przez głowę przemknęła mi myśl, czy czasem od tego uśmiechania nie boli go twarz.
- Jak widać. Proszę mówić mi Juliette - wstałam, stając z mężczyzną twarzą w twarz.
- W takim razie ja jestem Vanitas - wyciągnął dłoń w moim kierunku, którą po chwili zastanowienia uścisnęłam.
Czarna kotka siedząca na moim ramieniu obnażyła zęby i najeżyła sierść.
- Jak widzę niezbyt towarzyskie zwierzę?
- Ani trochę. Prawie w tym samym stopniu, co ja - kąciki moich ust uniosły się w lekkim uśmiechu. Mocniejszy podmuch wiatru sprawił, że śnieżnobiałe włosy zakryły mi praktycznie całą twarz. Niesfornie usiłowałam odgarnąć je do tyłu, jednak mój pupil nie ułatwiał mi tego zadania.
- W takim razie do zobaczenia! - roześmiał się głośno i odszedł, znikając za kolejnym zakrętem.
< Vanitas? Wybacz, że takie byle jakie. Usprawiedliwiam się półroczną przerwą i obiecuję poprawę >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz