Obudziłem się z ziołowego transu, po tym jak ten zapuszkowany idiota strzelił we mnie z procy. Straciłem na dłuższą chwilę przytomność, w czasie której wróciłem do dawnego kształtu. Byłem obolały jak po pewnym wieczorze, gdy uznałem, że walka na pięści z niedźwiedziem to wspaniały pomysł. Aż wstyd się przyznać, iż byłem wtedy upity jak nigdy. Uchyliłem powieki, leżąc na drewnianej podłodze. Samozwańczy poszukiwacz przygód stanął nade mną i już szykować się, aby obrócić mnie nogą na plecy, kiedy poderwałem się i uderzyłem go pięścią w szczękę. Zakręciło mi się w głowie przez nagły ruch, jednak szybko opanowałem się. Akroteastor zrobił krok wstecz, jakby bezwiednym odruchem poprawiając kaptur, a następnie wyprostował się. Chociaż nie wiem, czy przyjęcie takiej postury przez stwora jest możliwe. Jak pamiętałem przez mgłę, ciało Morteo w nikłym stopniu przypominało ludzkie, więc jaką mam pewność, że poddaje się takim zasadom?
Nie powiem, ten gigant zainteresował mnie. Nim jednak mógłbym spytać go o możliwą zgodę na obserwację, musiałem pozbyć się tego rycerza czy innego żołdaka. Jednym ze sposobów było po prostu wyrzucenie go przez okno na zewnątrz. Postanowiłem jednak spróbować swoich sił w charyzmie. Jak będzie trzeba, użyję mięśni.
- Skoro już wszyscy żyjemy.. - Zacząłem, starannie akcentując sylaby i spoglądając na przybysza. Zdawało mi się, że Akruś wydał z siebie odgłos między śmiechem a prychnięciem. Postanowiłem go na chwilę zignorować, chcąc się skupić na swoim celu. - Może porozmawiamy? -
- Nie mam o czym rozmawiać z bestiami. - Odparł rycerz i zacisnął dłoń na tym, co zostało z miecza. Nie wątpiłem, że nawet takim kawałkiem będzie próbował walczyć. Prawie jednocześnie westchneliśmy z Morteo.
- NIE JESTEŚMY BESTIAMI. BYNAJMNIEJ, NIE WSZYSCY.-
- Akruś dobrze gada. Wracając, wiem, co możesz sobie myśleć. - Ku zdziwieniu rycerza, wskoczyłem na stół i wskazałem dłonią na zwłoki. Lisiczka w tym czasie wróciła do łaszenia się do Akroteastora. Gigant po kilku próbach odpędzenia zwierzaka zaklęciami, zrezygnował, pozwalając ciekawskiemu stworzonku na spóźniony taniec powitalny. Ja w tym czasie kontynuowałem swoją przemowę motywacyjną, wypinając dumnie pierś.
- Myślisz zapewne, że jesteśmy krwiożerczymi potworami, myślących tylko o mordzie na niewinnych! -
Szybkie spojrzenie rycerza na Akroteastora, sugerujące nieprawdziwość moich słów. Dłuższe spojrzenie Morteo na przybysza, znaczące jedno "Jeszcze słowo, a zobaczysz prawdziwego potwora". Widząc możliwą walkę, zeskoczyłem między nich i objąłem ramieniem. Aby sięgnąć do giganta, musiałem stanąć na palcach, a i tak ledwo sięgnąłem do jego karku.
- Nic bardziej mylnego! Jesteśmy tacy, jak wy! -
- Ludzie nie mają czterech rąk. - Warknąłem mężczyzna, wskazując "mieczem" na ciało Liivei. Stwór okrył się szczelniej płaszczem.
- LUDZIE NIE ŻYJĄ PRZEZ KILKA WIEKÓW. -
- Shh, nie kłócić mi się tutaj. - Wziąłem głębszy wdech. Ta przemowa będzie najtrudniejsza ze wszystkich. - Gdybyśmy tylko porzucili swoje uprzedzenia, moglibyśmy pić, bawić, kochać się! -
Morteo zaczął coś mamrotać pod nosem o niemożliwości kochania. Gadanie! Każdy może kochać! Chociaż, w jego przypadku...
- Te ciała mówią co innego.- Rycerz wzniósł oczy ku sufitowi. Próbował się wyrwać, lecz mój uścisk był zbyt zbyt silny.
- KIEDY TU PRZYBYŁEM, LUDZIE JUŻ NIE ŻYLI. - Oznajmił nagle stwór, przejmując dowodzenie nad dyskusją. Wzdłuż kręgosłupa czy co on tam miał, przeszedł dreszcz ni to obrzydzenia, ni to zimna. Czyżby nie lubił dotyku? Obserwowałem, jak odpycha jakimś czarem moje ramię i ponownie pochyla się nad zwłokami jednego z gości. W jego ruchach był specyficzny profesjonalizm, jakby z truchłami miał do czynienia codziennie, od dłuższego czasu.
- KTOŚ MUSIAŁ ICH ZAMORDOWAĆ NOŻEM BĄDŹ INNYM OSTRYM NARZĘDZIEM, ALBOWIEM RANY WSKAZUJĄ.. -
- Mam oczy, geniuszu. - Rycerz z warknięciem podszedł do Morteo i zaczął z nim długą dyskusję o możliwościach śmierci tej grupy. Całkowicie zignorowany i niepotrzebny, wyjrzałem przez okno. Obserwując linię drzew na zewnątrz, zobaczyłem w pewnym momencie czarny kształt.
- Avalon! - Krzyknąłem, wybiegając na zewnątrz. Pognałem za śladami kopyt, ostatecznie trafiając na mojego ukochanego karosza. Oprócz kilku ran, powstałych po bieganiu w krzakach, nic mu się nie stało. Rzuciłem się na szyję ogiera, napawając się chwilą radości. Przynajmniej jego udało mi się uratować.
Po długim powitaniu, dosiadłem wierzchowca, spiąłem jego boki i wróciłem do karczmy. Prewencyjnie przywiązałem konia do słupa, aby ponownie nie uciekł, po czym wróciłem do środka. Tym razem Morteo był sam.
- Gdzie ten samozwańczy rycerz? - Pomogłem Akrusiowi przenieść zwłoki w jedno miejsce. Stwór dopiero po wykonaniu zadania, poinformował mnie, że przybysz znajduje się po drugiej stronie budynku. Czyli nas nie usłyszy.
- Mam do ciebie kilka pytań. - Zacząłem, po czym usiadłem na brzegu baru. Morteo stanął pod ścianą, w bezpiecznej odległości, przez co nie mogłem mu wejść na plecy. A miałem taką ochotę na wymacanie mu czaszki.
- Po pierwsze, czy wiesz coś o tym gołębiu w wersji gigant, co przelatywał wczoraj nad okolicą? -
Liivei znieruchomiał, co znaczyło, że wiem, o czym mówię. Może to jego sprawka?
- A po drugie.. Czy jak dam ci się zbadać, pozwolisz mi zobaczyć, jak naprawdę wyglądasz? -
< Akroteastor? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz