poniedziałek, 19 marca 2018

Od Sivika do Carreou

— Nazywam się Carreou i mam problem, który tylko ktoś taki jak pan może go rozwiązać. — Pokiwałem niemrawo głową, gdy chłopak już jako tako się ogarnął, pociągnął nosem i zaczął swój wywód. Coś, co tylko ktoś taki jak ja byłby w stanie rozwiązać? Cholera, co ja, wybraniec jakiś? Jakim cudem mógł to określić, przecież znaliśmy się mniej, niż pół godziny, no, chyba że ktoś zdążył w tak zwanym międzyczasie zamknąć mnie w tunelu czasowym i wydłużyć sytuację o dobre kilka lat. Kto ich tam wie? — Pewien człowiek, który mnie nie lubi... Nie żyje... — Zmarszczyłem brwi. Nie żyje. Ktoś, kto go nie lubi. Już zapowiada się ciekawie i obrzydliwie jednocześnie, no ale co poradzić, jak to się mówiło? Niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba i do przodu. — I-I on chyba mnie nawiedza... — dokończył drżącym głosem. Bruzda na moim czole się pogłębiła, palce nerwowo zastukały o kolano. Skąd wiedział? Skąd miał pojęcie, czym się trudnię? Było to aż tak oczywiste?
Zanim zdążyłem, chociażby otworzyć usta, blondyn znowu wybuchnął płaczem, wytrącając mnie tym samym z rytmu i przyprawiając o dreszcze. Przewróciłem oczami i czekałem, aż atak mu przejdzie, gdy agresywnie wbijał palce w moje ramiona, dalej szlochał i karnacją przypominał już bardziej dorodnego pomidora.
A potem uczynił coś, co już całkowicie wybiło mnie w kosmos, do innej galaktyki, wymiaru. Przyglądnął mi się dokładnie, tylko po to, żeby wyrwać sobie pióro i wściubić je w moje włosy.
Losie, skąd się biorą takie dziwactwa i wybryki, no i dlaczego akurat ja zawsze na nie trafiam? Jest ileś tam miliardów stworzeń, pewno i więcej, a ja muszę losować w kolekturze lotto jakieś odchyły od normy, którym albo służę za chodzący wodopój, albo uwielbiają wchodzić mi do głowy, albo wciągając mnie w tarapaty, o których się ludziom nie śniło. No i oczywiście zdarzały się persony takie jak ten oto tu... Caritas? Cerreu? Carreou? Aniołek, niech będzie Aniołek.
Westchnąłem ciężko, gdy cierpliwe spojrzenie doglądało mnie uważnie. No i co innego miałem zrobić? Jak inaczej miałem zareagować na te błękitne oczęta, w których szło utonąć i które lampiły się na mnie z nadzieją. Znowu westchnąłem.
— Najpierw, to ty lepiej wstań i się otrzep, bo wyglądasz jak ósme nieszczęście — mruknąłem, podnosząc się i wyciągając w stronę mężczyzny dłonie, z nieco zrezygnowanym wyrazem twarzy. Bo naprawdę, co miałem zrobić z takim fantem?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz