Ten Akruś, bo jego prawdziwe imię było zbyt trudne do zapamiętania (czy raczej byłem zbyt leniwy, aby je zapamiętać), wydawał się być podejrzany. Snuł się po kątach, jakby planował co najmniej przejęcie władzy nad światem. I był wysoki. Każdy, kto jest ode mnie wyższy jest podejrzany. To nie dlatego, że zaniżają mi samoocenę. To przez to, że nie można im spojrzeć w oczy. Tylko dlatego.
- Tak, nadal tu jestem. - odparłem, wchodząc do kuchni razem z lisiczką. Ta niezwykle dumnie kroczyła za mną, wyraźnie obrażona takim brakiem uczuć ze strony Akroteastora. Czyli dzisiaj weszła w tryb lisiej księżniczki. Szkoda, że zbyt bardzo ją lubię, gdyż w tym przypadku najchętniej zamknąłbym ją w jakimś pudle. Chociaż, znając życie, wyjdzie z niego jako duch. Byłem skazany na jej obecność i wahania nastroju. Zabawne. Gdyby całkowicie padło mi na mózg, mógłbym wziąć ją za żonę. Ha! Ciekawe, jakby wyglądały nasze dzieci! I... Noc poślubna...
Zacząłem chichotać jak byle dzieciak, który po raz pierwszy widzi nagą niewiastę podczas kąpieli. Nie mogłem się opanować. Stwór przechylił na bok głowo - czaszkę, wpatrując się we mnie z mieszaniną zdziwienia oraz zażenowania. Wtem do mojej jakże pustej łepetyny przyszedł pomysł, za który powinienem smażyć się w Piekle.
- Ah, Akruś... Tak w ogóle, wolisz chłopców czy dziewczynki? - Wydymając wargi jak byle dziewoja spod latarni, położyłem dłonie na blacie kuchennym i spojrzałem filuternie na giganta.
- CÓŻ TO ZA PYTANIA? - odparł, przesuwając się nieznacznie ku drzwiom. Zagrodziłem mu jednak drogę swoim ciałem. Lyria zaczęła cicho popiskiwać, prawdopodobnie chcąc zatrzymać tę powoli rozpędzającą się karuzelę nędzy i rozpaczy nad poziomem mojego rozwoju emocjonalnego. Byłem jednak święcie przekonany, że informacja o orientacji Akrusia kiedyś może się przydać. Na przykład do szantażu.
Nie odpowiedziałem na pytanie towarzysza, tylko zacząłem się do niego zbliżać, udając, że chcę go pocałować. Już byłem kilka kroków od Morteo, kiedy zobaczyłem pęczek ziół, dyndający nad jego głową. Ostry zapach uderzył w mój nos, szybko wyciągając z wnętrza mej duszy bestię. Zataczając się, wyszedłem do głównej części karczmy, po drodze wyrywając spory kawałek drewna ze ściany. Stwór wykonał kilka kroków, unikając biegającej jak oszalałej Lyrii, prawdopodobnie aby upewnić się, że niczego nie zadepczę. To było jednak trudne. Kilkukrotnie opadałem na blat, raz nawet potknąłem się o ciało barmana, lądując w kałuży jego krwi. W ciemnej tafli ujrzałem swoją twarz i płonące błękitem oczy. Wiedziałem, że przemiana jest coraz bliżej, a jeśli zrobię to tutaj, być może zaatakuję Akroteastora. A ten prawdopodobnie umie się bronić, więc skończy się to obrażeniami po mojej stronie.
Szarpany konwulsjami, czując, jak kości zmieniają kształt, a skóra zmienia się w futro, zacząłem się czołgać go wyjściu, aby móc bezpiecznie uciec w las. Nie przewidziałem jednak faktu, że ciężkie wrota do wolności są zamknięte. Chciałem krzyknąć do stwora, aby je otworzył, lecz jedyne, co wydostało się z mojego gardła, był zwierzęcy ryk.
< Akrusiu? Troszkę nie opisałam twojej reakcji, ale tutaj raczej trudno było się wczuć.. >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz